Telefon zadzwonił jak ze snu.
– Halo, Kinga? – rozległ się znajomy głos.
Serce zabiło jej tak głośno, iż aż się przestraszyła, czy nie obudzi męża. Telewizor wciąż coś mamrotał w tle – może zagłuszy. Usta miała suche, jakby wypełnione piaskiem.
– Tęskniłem. Nie mogłem dłużej czekać. Myślę o tobie ciągle. Spotkajmy się – mówił tamten głos, głęboki, przyjemny, nie z tego świata.
Wyszła z sypialni, drzwi zamknęła cicho, oparła się o ścianę w przedpokoju. Nogi stały się miękkie jak z waty.
– Kinga, jesteś tam? – głos brzmiał jak zaklęcie, jednocześnie pociągał i przerażał.
Nie powinna była odbierać. Mogła przecież spojrzeć na wyświetlacz. Przez pół roku starała się zapomnieć, tłumaczyła sobie, iż ma stabilne małżeństwo, dobrego męża, iż żyją razem od lat. Nie potrzebuje nikogo…
Z przyszłym mężem chodziła do tej samej klasy. Witek zawsze był najlepszy z matematyki i fizyki, wygrywał olimpiady. W liceacie zaczął nosić okulary – od tamtej pory nazywali go „Piechur”. I słusznie. Był spokojny, trochę pulchny, z różowymi policzkami – zupełnie jak bohater z jakiejś książki.
Kinga, jak wszystkie dziewczyny, nie widziała w nim obiektu westchnień. Przepisać zadanie, podpowiedzieć na klasówce – to inna sprawa. Ona wolała chłopaków wyrazistych, przystojnych, sportowych, z poczuciem humoru i odrobiną brawury.
Aż pewnego dnia przypadkiem się spotkali. Rozmawiali, wspominali szkolne czasy. Witek nosił już soczewki. „Nie taki znowu nudny” – pomyślała wtedy Kinga.
On skończył Uniwersytet Warszawski, ona jeszcze studiowała medycynę. Wymienili się numerami – tak na wszelki wypadek. Po pięciu latach od matury planowali zjazd klasowy. Witek obiecał zadzwonić, podać szczegóły. Kinga dała numer, ale iść nie zamierzała. Zaraz o nim zapomniała.
A on zadzwonił i zaprosił do kina. Chłopaków miała różnych, ale żadna relacja nie wyszła poważnie. Tym, którzy jej się podobali – ona nie była potrzebna. A ci, którzy jej się nie podobali – jej nie interesowali.
– Idź, popatrz, a to zostaniesz starą panną – wróżyła matka.
I Kinga poszła. Tak się zaczęło. Witek niedługo potem wyznał miłość i oświadczył się. Było z nim bezpiecznie. Pracował w dużej firmie, miał przed sobą przyszłość.
– Jeszcze się wahasz? Bierz go, ulepisz sobie, co zechcesz – radziła matka. Kinga się zgodziła.
Żyli spokojnie. Kłótnie zdarzały się rzadko i zawsze z jej winy.
Potem urodziła się córka. Teściowa nie wtrącała się, ale chętnie zostawała z wnuczką. Rodzice Kingi też pomagali.
Na drugie dziecko się nie zdecydowała. Namiętności między nimi nigdy nie było. W łóżku też nie płonął uczuciami. Kinga czasem myślała, iż ich życie intymne jest zbyt rzadkie i nudne. Ale z drugiej strony – była pewna, iż on nie zdradzi. Koleżanki z pracy opowiadały z płaczem o zdradach, rozwodach, trudach samotnego wychowywania dzieci.
Córka dorosła, skończyła szkołę. Nie poszła w ślady rodziców – studiowała projektowanie mody w Warszawie, żyjąc pełną piersią. Gdy Kinga dzwoniła i pytała o pieniądze, śmiała się: „Babcie rywalizują, która bardziej kocha i prześcigają się w prezentach”.
Teściowa kiedyś namawiała Kingę na drugie dziecko – każda babcia miałaby wtedy wnuka. Kinga nie żałowała, iż nie urodziła. Czasem tylko dziwiła się, skąd u nich taka córka, przy jego podejściu do łóżkowych spraw.
Żyli tak latami. Pół roku temu Kinga została ordynatorem przychodni po przejściu poprzedniej szefowej na emeryturę. Nowa praca pochłaniała czas, wymagała wyjazdów na konferencje.
Na jednej z nich poznała Krzysztofa. Mężczyzn było tam mniej niż kobiet. Wysoki, młody, zadbany – od razu zwrócił uwagę. Starsze panie traktowały go po macierzyńsku, ale też się uśmiechały. Młodsze kokietowały bez skrępowania.
Ostatniego dnia był bankiet. Kinga chciała wracać do domu – nie lubiła alkoholu, nie znosiła takich imprez. Ale koleżanka z pokoju namówiła ją:
– Najciekawsze rzeczy dzieją się właśnie przy stole. Nigdy nie wiesz, kto może się przydać w życiu. Zaufaj mojemu doświadczeniu.
I została.
Przemówienie organizatora ciągnęło się w nieskończoność. Po godzinie stateczni lekarze i ordynatorzy stali się nie do poznania – śmiali się, opowiadali kawały, których medycy nigdy sobie nie żałują.
Kinga prawie nie piła, ale śmiała się z resztą. Potem zaczęły się tańce. Odsunęła się w kąt, żałując, iż nie pojechała wcześniej.
– Też się pani nudzi? – podszedł Krzysztof. – Uciekajmy stąd.
I z ulgą wyszli z sali.
Szli długimi korytarzami z zielonym dywanem. On opowiadał o swojej klinice. Z daleka dobiegała muzyka.
– Chodźmy do mnie. Dostałem francuskie wino, a nie mam z kim wypić. Jestem sam. Opowiem pani coś ciekawego.
I Kinga się zgodziła. Nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, iż nie chciała wracać do pustego pokoju? A może dlatego, iż on jej się podobał? Czuła, iż i on ją zauważył.
Siedzieli w jego pokoju, identycznym jak jej. Z sali dochodziła znajoma melodia. Zamilkł, wsłuchując się. Za oknem migotało nocne miasto.
Gdy ją pocałował, nie odsunęła się. Ocknęła się już w jego łóżku. Jakże nudne wydało się jej dotychczasowe życie. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyła z Witkiem.
W jego ramionach zapomniała o świecie. Nigdy nie wiedziała, iż to możliwe. Unosiła się na fali dotyku, by zaraz runąć w przepaść, z której nie chciała wracać.
Ale wszystko ma swój koniec. Muzyka ucichła, bankiet się skończył. Leżeli wyczerpani, trzymając się za ręce.
Czas uciekał. Konferencja się kończyła, pokoje trzeba było zwolnić przed południem. niedługo każdy wróci do swojego miasta…
– Zostańmy jeszcze dzień. Dogadam się z hotelem – proponował.
– A bilety?
– Niech się palą, kupimy nowe. Nie możesz tak odejść – mówił.Kinga spojrzała na niego przez łzy, ściskając jego dłoń, i w końcu skinęła głową, wiedząc, iż od tej chwili jej życie nigdy nie będzie takie samo.