Przyjacielska wizyta, która przemieniła się w skandal

polregion.pl 9 godzin temu

Czasami dobre serce to nie błogosławieństwo, ale pułapka. Zwłaszcza gdy w pobliżu są „bliscy”, którzy zamiast sumienia mają walizki na kółkach.

Z natury unikam konfliktów. Nie lubię awantur, nie potrafię mówić „nie” i staram się wszystkim dogodzić. Zwłaszcza rodzinie. Choć większość to dalsi krewni, ale u nas przecież „rodzina to świętość”.

Mieszkają pod Lublinem, w małej wsi. Kiedy kończą się prace w polu, całą gromadą ruszają do miasta. I jakby niepisana umowa, co roku to moje mieszkanie staje się ich „bazą wypadową”. U innych popiją herbatę, ale śpią zawsze u mnie. Zawsze.

Znosiłam to. Milczałam. Mówiłam sobie: no co tam, kilka dni. A potem znowu praca, spokój, swoja rutyna.

Ale w tym roku mnie zaskoczyli. Pewnego pięknego czerwcowego dnia pojawili się u mnie… na trzy miesiące.

— Nie będziemy przeszkadzać? — zaśmiał się wesoło wujek, wnosząc do przedpokoju dwie wypchane torby i materac.

— A co z działką? — spróbowałam delikatnie zapytać.

— Odpoczniemy i bez niej. Przyjechaliśmy do ciebie, na miejskie powietrze. Odpocząć od wsi, a twoim dzieciom z naszymi będzie raźniej — wyjaśniła ciotka, choćby nie zdejmując butów.

Jakbym była nie człowiekiem, tylko domem wczasowym. Tyle iż bez opłat, z darmowym wyżywieniem i uśmiechem na twarzy.

Godziłabym się na tydzień. Ale trzy miesiące?! A my z mężem, między innymi, mieliśmy zaplanowany urlop. Morze, cisza, słońce. Wszystko zarezerwowane. choćby walizki spakowane.

Kiedy delikatnie zasugerowałam, iż wyjeżdżamy, a oni może powinni pomyśleć o powrocie do siebie, wybuchła prawdziwa rewolucja.

— Egoistka z ciebie, Kasia! — wrzasnął wujek. — Tylko o sobie myślisz! Jeszcze choćby nie byliśmy w parku, nie zrobiliśmy wszystkiego, co planowaliśmy, a ty nas wyrzucasz! Mogłabyś przełożyć urlop — na jesień, na przykład!

Ciotka prychnęła z oburzeniem i wyszła do kuchni, trzaskając drzwiami. Dziecko zaczęło kwilić. W mieszkaniu zawisła atmosfera jak przed burzą. Ale wiedziałam: jeżeli teraz ustąpię, będą u mnie obchodzić choćby Święta.

— Przepraszam, ale jednak jedziemy — powiedziałam stanowczo. — Jesteście dorosłymi ludźmi, poradzicie sobie.

Najpierw cisza. Potem obrażona krzątanina: pakowanie toreb, mycie naczyń z przesadnym hałasem, głośne szepty. Wychodząc, zabrali połowę jedzenia z lodówki.

— No i gościnność… — rzuciła ciotka, choćby na mnie nie patrząc.

Drzwi zatrzasnęły się. I nastała… cisza. Taka rzadka, taka słodka. Usiadłam na kanapie, przytuliłam poduszkę i pierwszy raz od tygodni odetchnęłam z ulgą.

Tak, nie jest mi łatwo z tą sytuacją. Nie chciałam kłótni. Nie chciałam nikogo urazić. Ale gdzie była granica? Kiedy moja uprzejmość przestała być dobrem, a stała się ciężarem?

Teraz już wiem: pomagać — można. Gościć — też. Ale pozwalać deptać po głowie — nigdy.

Idź do oryginalnego materiału