**Moje zapiski: Myszki Oli**
Prowadzę bloga. Jestem psychologiem i piszę o sobie. Kilka tygodni temu poznałam dziewczynkę. Siedziała na ławce w parku, karmiła gołębie kawałkiem chleba.
Była bardzo rozmowna. Gdy spotkałam ją po raz trzeci, zrozumiałam, kogo mi przypomina – mnie samą.
Jej rodzice się rozstali. Mama wyszła ponownie za mąż i wyjechała za granicę, a tata mieszka z inną panią – tak mi opowiadała Ola, bo tak ma na imię ta dziewczynka.
Tata i Alicja mają teraz syna, nazwali go Kacper.
Patrzyłam na tę małą i widziałam siebie. Jak mogę jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści latami nie pisała takich tekstów jak ja?
„Ola, pracuję w ***. Chcesz nauczyć się rysować?”
„Tak!” – kiwa głową z entuzjazmem.
Idę z nią do domu i proponuję zmęczonej, młodej kobiecie, żeby jej córka chodziła do naszej pracowni. Udaję, iż nie wiem, iż to macocha.
„To zupełnie za darmo, wystarczy zgoda rodziców” – kłamię.
„Ja nie jestem jej matką. Dobrze, mąż wróci, porozmawiamy”.
Następnego dnia Ola przychodzi do nas.
Starannie prowadzę ją we adekwatnym kierunku. Dziewczynka naprawdę pięknie rysuje, a jeszcze do tego śpiewa.
Dogaduję się z innymi i niedługo Ola może uczestniczyć w każdych zajęciach.
Nie mówcie, iż to niemożliwe. jeżeli się chce, wszystko da się zrobić.
Próbuję dać jej to, czego ja nie miałam – bliskość, poczucie, iż też jest ważna w tym świecie, a nie tylko „tym dzieckiem, które nagle stało się nikomu niepotrzebne”.
Zaczęłyśmy się do siebie zbliżać. Tata i macocha myślą, iż jestem pedagogiem społecznym przydzielonym do ich dziecka.
Naiwni? A może po prostu obojętni?
Raczej to drugie. Ola to resztka z poprzedniego życia mężczyzny – co z nią zrobić? Trzeba znosić.
Mama się wycofała. Przysyła pieniądze, ubrania, przyjeżdża raz w roku, ale nie zabiera córki.
Dlaczego? Bo ma męża, który nie chce cudzych dzieci. On chce mieć własne.
A tata? No cóż, niby kocha Olę… taki bohater, dźwiga swój krzyż w postaci córki.
Dla mnie Ola jest cudowna. Dla innych dzieci, dla nauczycieli w ośrodku też.
Ale jaka jest w domu? Może nieznośna? Może złośliwa i opryskliwa, bo wie, iż jest „tym dodatkiem”? Niechcianym, zawadzającym.
Tak jak ja.
„Ola, dlaczego nie wyjdziesz za Darka?” – pyta któregoś dnia.
„Co? O czym ty mówisz?” – patrzę na nią zdumiona.
„Nooo…” – wzrusza ramionami. – „Wszyscy widzą, iż on cię kocha, a ty taka… królowa śniegu…”
Pracuję w *** z powołania. No dobrze, może też lecząc siebie.
Ale sobie nie potrafię pomóc. Założyłam ten blog, odważyłam się opowiedzieć wszystko, bo potrzebuję pomocy… Rzucam się, by ratować innych, tylko nie siebie.
W Oli zobaczyłam tę małą dziewczynkę, która tak bardzo potrzebowała kogoś.
Próbowałam, naprawdę. Próbowałam dogadać się z obiema rodzinami.
Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra… no, adekwatnie wcale nie siostra. Któregoś dnia tata zebrał się na odwagę i powiedział mi, żebym nie dzwoniła, nie przychodziła i nie pisała.
„Kasia nie chce” – mówi, unikając wzroku.
Miałam wtedy trzynaście lat. Ostre kolana, duże dłonie na wątłych nadgarstkach – jak kleszcze kraba. Za duże usta, lekko wyłupiaste oczy. Byłam w swoim mniemaniu najbrzydszym dzieckiem świata. Jak można taką pokochać?
„Tato… ale ja jestem twoją córką, a Kasia to córka twojej żeny…” – próbowałam się odezwać.
„Rozumiesz, ona ma trudny wiek, choćby chodziliśmy z nią do psychologa. Musimy ją otoczyć miłością, rozumiesz?”
Tak, tato. Oczywiście.
Mama, ojczym i brat żyli swoim życiem. Śmiali się z żartów, ale milkli, gdy wchodziłam do pokoju. Udawali, iż się cieszą, ale widziałam – obecność obcej osoby ich męczy.
Zawsze byłam sama.
Ale tak bardzo chciałam, żeby mnie zauważyli. Żeby ktoś mnie przytulił.
Tata narzekał, iż Kasia słabo się uczy.
Więc ja musiałam mieć same piątki, żeby zobaczył – jestem lepsza, nie sprawiam kłopotów.
Nie zauważył. Nie docenił. Po prostu zniknął.
Całe życie starałam się wszystkim dogodzić. Być wygodna, jak mama mówiła: „Ola to takie wygodne dziecko”.
Gotować, sprzątać, zajmować się Kacprem.
Nie umiem budować związków.
Bo…
Bo dusiłam swoich mężczyzn miłością, podejrzliwością, zazdrością. Pomagałam innym, ale sobie nie potrafiłam pomóc.
Wiedziałam, iż mnie nie dokochano, ale żyć trzeba… a ja nie potrafiłam.
Myślałam choćby o dziecku. Dla siebie. Ale…
A co jeżeli nie pokocham? Myślałam zawsze, iż to będzie dziewczynka.
Kolejna niechciana, niekochana. Dodatek.
Wracam do rzeczywistości.
„Ola, pójdziesz z Darkiem do restauracji?”
„Do jakiej restauracji, Olu?”
„A nie, wymsknęło mi się… On cię zaprosi, udawaj, iż jesteś zaskoczona.”
„Dobrze.”
Darek rzeczywiście zaprosił mnie na kolację. I wiesz co? Nie boję się. Ola zrobiła mi mały talizman – myszkę z kawałkiem sera. Robili je na zajęciach. Dała mi go. Miło.
Z Olą uczę się żyć od nowa. Tak, jak trzeba.
Nie umiem być lekka. Nie umiem flirtować, kokietować, błyszczeć. Ale z Darkiem… z Darkiem jest łatwo. On niczego ode mnie nie wymaga.
Siedzimy w małej, półmrocznej restauracji z czarno-białymi zdjęciami na ścianach. Za oknem kołysze się latarnia.
„Podoba ci się tu?” – pyta.
„Przytulnie.” – Biorę łyk wina. Rzadko piję, ale dziś można. – „Wiesz, czuję się, jakbym miała szesnaście lat i uciekła z lekcji…”
Uśmiecha się.
„Ola…” – waha się. – „Chciałem ci coś powiedzieć. Nie musisz być silna. Przynajmniej nie dla mnie.”
Milczę. Nie dlatego, iż nie wiem, co odpowiedzieć, ale dlatego, iż pierwszy raz od dawna chcę po prostu słuchać. Nie tłumaczyć się, nie bronić, nieMyszka przywiązana do lusterka w samochodzie kołysze się lekko, a ja wiem, iż teraz już nigdy nie będę zupełnie sama.