Kasia dotarła do wioski późnym wieczorem. Gdy otworzyła furtkę, zobaczyła matkę siedzącą na ganku z kłębkiem wełny w dłoniach.
— Kasiu! — kobieta rozłożyła ręce, z trudem wstając. — Dlaczego nie powiedziałaś, iż przyjeżdżasz? Ugotowałabym twój ulubiony barszcz szczawiowy!
Kasia spojrzała na nią uważnie i nagle wybuchnęła:
— A ty dlaczego mi nie powiedziałaś?
— O czym? — zmieszała się matka, nie rozumiejąc, do czego córka zmierza.
Dzień wcześniej Kasia szykowała się na wymarzony wyjazd z przyjaciółmi. Razem z Wojtkiem, jej ukochanym, spakowali już plecaki. ale telefon od młodszej siostry Oli wszystko zmienił: u mamy podejrzenie ciężkiej choroby. Kasia bez wahania odwołała urlop, kupiła bilety i wróciła do domu.
— Mam jechać z tobą? — z niepokojem pytał Wojtek.
— Nie, nie musisz. Odpoczywaj. Tylko pisz, jak będziesz mógł. I… będę tęsknić — odparła cicho.
Kasia była silna, opanowana. Wiedziała, czym jest ból zdrady i nieszczęśliwe małżeństwo — nie z opowieści. Dlatego nie śpieszyła się, by mówić rodzicom o Wojtku. Chciała być pewna: to na zawsze.
Droga do domu była męcząca. Dwa przesiadki, długie oczekiwania, a przede wszystkim — ciężkie przeczucie. Od dwóch lat Kasia odwiedzała wieś tylko kilka razy. Ukochana praca odsunęła ją daleko od rodzinnego domu, a każdy powrót bolał coraz bardziej.
Mama… Nie była ich rodzoną matką. Macocha. Ale Kasia i Ola zawsze nazywały ją mamą. Bo nie była tylko kobietą, która pojawiła się w ich życiu — uleczyła ich rodzinę.
Kiedyś ich prawdziwa matka porzuciła rodzinę — zdrady, imprezy, obojętność. Ojciec, próbując ratować małżeństwo, wrócił z zarobków i zabrał dziewczynki do domu. Sam je wychowywał, jak potrafił. Ale było ciężko. Gospodarstwo, dwie córki, szkoła, codzienność — wszystko spadło na jego barki.
A potem pojawiła się Halina. Matka trójki dzieci, nauczycielka, uwikłana w trudne małżeństwo. Pewnego wieczoru jej najmłodszy syn przybiegł do sąsiadów ze łzami: „Tato się kłóci z mamą”. Ojciec Kasi interweniował. Kilka dni później Halina wprowadziła się do nich.
— A jeżeli ożenię się z ciocią Haliną? — zapytał córki.
Olka od razu skinęła głową: „Super!”. Kasia milczała. Nie chciała dzielić uwagi ojca. Ale wszystko się zmieniło, gdy Kasia ciężko zachorowała. Halina nie odchodziła od jej łóżka, noce spędzała przy niej, w dzień troskliwie poiła kompotem.
— Zawsze już taka będziesz? — wyszeptała wtedy Kasia.
— Może nie zastąpię wam matki… Ale nigdy was nie skrzywdzę — odpowiedziała Halina.
Od tamtego ranka wszystko się zmieniło. Kasia ją zaakceptowała. Nie jako macochę, nie jako obcą. Jako swoją mamę.
Teraz, po latach, wróciła znowu — z lękiem w sercu.
— Dlaczego nie powiedziałaś, iż jesteś chora? — powstrzymując emocje, spytała Kasia, patrząc na kobietę przybladłą ze zmęczenia.
— Jutro powiedzą na pewno… — cicho odparła Halina. — Ale dziś, Kasiu, jesteś w domu. To przecież szczęście.
Rodzina zebrała się przy stole — jak na święto. Wszyscy starali się ukryć niepokój. Olka skończyła już studia, pracuje w szkole. Kacper pomaga ojcu w tartaku. Szymon szykuje się na prawo. Zosia — najmłodsza — marzy o aktorstwie.
A Halina… Hoduje kozy, uczy się robić na drutach i żartuje, iż czas szykować się na wnuki:
— Już zrobiłam trzy komplety ubranek. Czekamy na powiększenie rodziny!
Późnym wieczorem Kasia usiadła z mamą w kuchni. Objęła ją, pogładziła po ręce.
— Jutro będzie lepiej. Czuję to — powiedziała.
— U was tylko praca… Chyba nie doczekam się wnuków — westchnęła Halina.
— A właśnie, iż tak. — Kasia wyjęła telefon i pokazała zdjęcie z Wojtkiem. — Poznaj go. To Wojtek.
— Jaki przystojny… I troskliwy — szepnęła Halina, czytając jego wiadomość: „Jak tam? Może przyjadę?”
Kasia się uśmiechnęła. Tak, teraz była pewna — czas o nim powiedzieć rodzinie. On jest jej człowiekiem.
Nazajutrz pojechali do szpitala. Wyniki nie potwierdziły choroby. Halina rozpłakała się z ulgi, a Kasia mocno ją przytuliła:
— Nie na darmo przyjechałam. Jeszcze będziemy rozdawać ubranka dla wnucząt!