Dzisiaj znów się przekonałem, iż przeszłość to tylko przeszłość.
— Jedź do naszych partnerów i rozwiąż tę sprawę raz na zawsze — rzucił zirytowany dyrektor, patrząc na Jakuba. — Już wszystko ustaliłem z ich szefem, czekają na ciebie. Wyjeżdżaj jutro rano, weź dokumenty. Liczę na ciebie — dodał, stukając palcami w blat biurka.
— Bez problemu, załatwię to — skinął Jakub. — Pojadę samochodem.
Jakub zajmował stanowisko, na którym wyjazdy służbowe były na porządku dziennym. Lubił tę pracę: nowe miasta, twarze, rozmowy. Wszystko było przewidywalne i proste: droga — samochodem albo samolotem, dzień pełen spotkań, rozwiązywanie problemów, hotel, kolacja w knajpce. Potem powrót do domu.
Jego żona, Kinga, dawno przywykła do takich wyjazdów. Raz w tygodniu, czasem rzadziej, Jakub wyruszał do dużych i małych miast.
— Kinga, jutro rano jadę w delegację — powiedział, wracając do ich przytulnego mieszkania w Warszawie.
— Na długo? Czy jak zwykle? — zapytała, jak zawsze, z lekkim niepokojem w głosie.
— Jak zwykle, krótko — uśmiechnął się Jakub, obejmując żonę i całując ją w skroń.
Jego torba podróżna zawsze była gotowa. Kinga, troskliwa i uważna, dbała o jej zawartość. Jakub całkowicie jej ufał, dodając tylko przed wyjazdem dokumenty i klucze.
Z Kingą byli razem dwanaście lat, wychowywali syna Kacpra, ucznia szkoły podstawowej i początkującego piłkarza. To był drugi związek Jakuba, ale pierwszy naprawdę szczęśliwy. Uwielbiał Kacpra — bystrego, dobrego i zorganizowanego chłopca, który cieszył ich sukcesami w szkole i sporcie.
W gronie przyjaciół, spotykając się na grillu czy przy piwie, Jakub zawsze mówił o Kindze z czułością:
— Miałem szczęście znaleźć kobietę, przy której czuję się spokojny i bezpieczny. Ufam jej jak sobie samemu, a ona odwzajemnia to uczucie.
— Zazdroszczę — wzdychali niektórzy. Nie każdy z przyjaciół miał tak udany związek. Jeden z nich, jak Jakub, był w drugim małżeństwie, a jego najlepszy kumpel, Marek, choćby w czwartym.
Wczesnym rankiem Jakub obudził się od zapachu naleśników.
— Cóż za nieznośna kobieta — pomyślał z czułością. — Już krząta się w kuchni. Szczęściarz ze mnie, oby tylko nie zapeszyć.
— Dzień dobry, moja gospodyni — uśmiechnął się, wchodząc do kuchni po porannej kąpieli.
— Wiem, czym cię rozpieszczać — mrugnęła Kinga, stawiając przed nim talerz z naleśnikami. — Chcę, żebyś tęsknił za moimi śniadaniami i szybciej wracał.
— Cwaniara — zaśmiał się Jakub. — Swoją drogą, Kacper ma dziś istotny mecz, tak?
— Tak, przeciwko drużynie z Gdańska — potwierdziła Kinga. — Powiedział, iż będą walczyć o zwycięstwo.
— Zadzwonię wieczorem, dowiem się, jak poszło — obiecał Jakub, podczas gdy syn jeszcze spał.
Spakował torbę, wziął dokumenty, pożegnał się z żoną i wyszedł w dobrym nastroju. Przed nim czekała czterogodzinna droga do Łodzi. Na trasie, z dala od miejskiego zgiełku, odetchnął pełną piersią. Wrzesień dopiero się zaczynał, ale żółte liście już płynęły w powietrzu, przyklejając się do szyby samochodu.
Po załatwieniu spraw w biurze partnerów Jakub gwałtownie rozwiązał wszystkie problemy. Została tylko kolacja i powrót do domu. Lubił jeździć nocą — cisza, mniej samochodów. Wybrał znajomą restaurację na obrzeżach Łodzi, cichą i przytulną, gdzie nie było tłumów.
Zaparkował, spojrzał w niebo. Nadciągała ciemna chmura, a w oddali rozległ się grzmot.
— Burza we wrześniu? — zdziwił się Jakub. — Rzadkość.
W restauracji usiadł przy stoliku przy oknie. Kelner przyjął zamówienie, a za oknem już błyskały pioruny. Nagle drzwi się otwarły i przy akompaniamencie grzmotów oraz deszczu do środka weszła kobieta. Jakub zastygł. Rozpoznałby ją wśród tysiąca. To była Paulina, jego pierwsza żona — kobieta, którą kiedyś uwielbiał, a potem znienawidził. Wciąż była olśniewająco piękna.
Ich małżeństwo było chaosem. Pięć lat z Pauliną ciągnęło się w nieskończoność. Miłość pełna namiętności zamieniła się w mękę: kłótnie, zdrady, zazdrość. Jakub odchodził, wracał, aż w końcu zerwał wszystko jednym zdecydowanym ruchem. Po rozwodzie poznał Kingę, z którą odnalazł spokój. Pauliny nie widział od tamtej pory.
— Co ona robi w Łodzi? — pomyślał, czując, jak serce się ściska.
Paulina rozejrzała się po sali. Kelner wskazał jej stolik obok. Usiadła, zdjęła płaszcz, a jej kasztanowe włosy rozsypały się po ramionach. Dumna postawa, znajomy uśmiech. Jakub nie wiedział, co robić: wyjść w ulewę czy zostać?
Paulina go zauważyła. Przez chwilę stała jak wryta, a potem, uśmiechając się, powiedziała:
— Jakub? Nie wierzę własnym oczom! To chyba przeznaczenie, iż tu jesteś?
Wymusił uśmiech, próbując wydawać się obojętnym.
— Cześć. No, ja.
— Przesiądę się do ciebie! — oświadczyła i, nie czekając na odpowiedź, usiadła naprzeciwko niego.
Deszcz smagał szyby, grzmoty ucichły. Kelner przyjął jej zamówienie, ostrzegając, iż będzie trochę czekać. Paulina otarła ręce serwetką i zaczęła mówić:
— No to opowiadaj, co u ciebie?
— W porządku — krótko odparł Jakub. — A u ciebie?
Nie odpowiedziała, zaczęła paplać o swoich sprawach, uśmiechając się. Jakub ledwie słuchał, pogrążony we wspomnieniach.
Poznali się, gdy Paulina pracowała w filii ich firmy. Najpierw rozmawiali przez telefon, potem spotkali się na firmowej imprezie. Jakby magnes ich do siebie przyciągał. Całą noc przesiedzieli na rozmowie w jej pokoju, a następnego dnia spacerowali po galerii handlowej. Kolejna noc minęła już nie na gadaniu.
— Mam samochód — powiedział wtedy. — Pojedziemy razem?
— A ja się nie będę opierać — zaśmiałaOstatnie spojrzenie na Paulinę przez szybę samochodu utwierdziło go, iż dobrze zrobił, wybierając spokój i miłość Kingi.