„Problemy po przejściu na emeryturę: gdy starość ujawnia nagromadzoną latami samotność”

twojacena.pl 3 dni temu

„Gdy tylko poszłam na emeryturę — zaczęły się problemy”: jak starość odsłania samotność, która zbierała się latami

Mam sześćdziesiąt lat. I po raz pierwszy w życiu czuję, iż jakby mnie już nie ma — dla moich dzieci, wnuków, byłego męża, choćby dla całego świata. Teoretycznie jestem. Istnieję. Chodzę do apteki, kupuję chleb, zamiatam podwórko pod oknem. Ale w środku — pustka, która staje się coraz bardziej dotkliwa z każdym porankiem, gdy nie muszę się spieszyć do pracy. Gdy nikt nie zadzwoni, by po prostu zapytać: „Mamo, jak masz?”

Mieszkam sama. Już od wielu lat. Moje dzieci są dorosłe, mają swoje rodziny, żyją w innych miastach: syn we Wrocławiu, córka w Gdańsku. Wnuki rosną, a ja prawie ich nie znam. Nie widzę, jak idą do szkoły, nie robię im szalików, nie opowiadam bajek na dobry wieczór. Nigdy nie zaproszono mnie do nich w gości. Ani razu.

Pewnego dnia zapytałam córkę:

— Dlaczego nie chcesz, żebym przyjechała? Mogłabym pomóc z dziećmi…

A ona odpowiedziała powściągliwie, ale chłodno:

— Mamo, no wiesz… Mój mąż cię nie lubi. Wszędzie się wtrącasz, a do tego masz swój sposób bycia…

Zamknęłam się. Było mi wstyd, przykro i boleśnie. Nie narzucałam się, tylko chciałam być blisko. A w odpowiedzi — „nie lubi”. Ani wnuki, ani dzieci. Jakby mnie wykasowali z życia. choćby były mąż, który mieszka w sąsiedniej wsi, nie ma czasu w spotkania. Raz do roku — krótkie życzenia na święta. Jakby robił mi łaskę.

Gdy przeszłam na emeryturę, myślałam: wreszcie czas dla siebie. Zaczęłabym robić na drutach, wychodziłabym na poranne spacery, poszłabym na kurs malowania, o którym zawszeł marzyłam. Ale zamiast radości, przyszło niepokojące uczucie.

Najpierw zaczęły męczyć dziwne dolegliwości: to serce, to zawroty głowy, to nagły lęk o życie, który ściska bez powodu. Chodziłam po lekarzach, robiłam badania, EKG, rezonans, ale wszystko było w porządku. Jeden doktorek powiedział:

— To wszystko pani wymyśla. Trzeba z kimś rozmawiać, mieć kontakt. Pani jest po prostu samotna.

I to było gorsze niż każda choroba. Bo nie ma tabletki, która wyleczy samotność.

Czasem idę do sklepu tylko po to, by usłyszeć głos kasjerki. Czasem siedzę na ławce pod blokiem i udaję, iż czytam, aby ktoś do mnie podszedł. Ale ludzie się spieszą, wszyscy mają gdzieś być. A ja po prostu jestem. Siedzę, oddycham, wspominam…

Co zrobiłam źle w życiu? Dlaczego moi bliscy się ode mnie odwrócili? Wychowywałam ich sama. Ojciec odszedł wcześnie. Ciągnęłam dwójkę dzieci, harowałam na dwie zmiany, gotowałam zupy, prasowałam mundurki, siedziałam z nimi po nocach, gdy chorowali. Nie piłam, nie imprezowałam. Wszystko dla nich. A teraz — nie jestem potrzebna.

Może byłam za surowa? Może za dużo kontrolowałam? Ale przecież chciałam dobrze. Żeby wyrośli na porządnych, odpowiedzialnych ludzi. Nie wpuściłam ich do złego kompanii, nie pozwoliłam zmarnować życia. A w efekcie — zostałam sama.

Nie szukam litości. Chcę tylko zrozumieć: czy naprawdę byłam tak złą matką? Czy to wszystko teraz to skutek czasów, gdy każdy ma swoje sprawy, kredyty, szkołę, zajęcia… i nie ma miejsca dla matki?

Zdarza się, iż ktoś mówi: „Znajdź sobie faceta. Załóż konto w necie”. Ale nie potrafię. Nie ufam. Tyle lat sama. Nie mam już siły, by się otwierać, zakochiwać, wpuszczać obcego do domu. I zdrowie już nie to.

Pracować też nie mogę. Wcześniej przynajmniej ratował mnie zespół — pogadamy, pośmiejemy się. Teraz cisza. Tak przejmująca, iż włączam telewizor, żeby chociaż jakiś głos był.

Czasem myślę: może gdy zniknę, nikt choćby nie zauważy? Ani dzieci, ani były, ani sąsiadka z trzeciego piętra. I robi mi się strasznie. Aż do łez.

Ale potem wstaję, idę do kuchni, parzę herbatę. Myślę: może jutro będzie lepiej. Może ktoś sobie przypomni. Zadzwoni. Napisze. Może jednak jeszcze komuś jestem potrzebna.

Dopóki żyje nadzieja — żyję i ja…

Idź do oryginalnego materiału