Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia
Historia o tym, jak jedna kobieta stała się dla mnie matką, a druga pozostała tylko formalnością w dokumentach.
Moja rodona matka zawsze stawiała na pierwszym miejscu swój nastrój, swoje pragnienia, swój spokój. Ja byłam gdzieś w tle, jak cień, jak coś obowiązkowego, ale nieistotnego. Teraz złości się, iż nie biegam do niej na każde skinienie, iż z „obcą” – jak mówi – „kobietą” mam bliższe relacje niż z tą, która mnie urodziła. Ale to ona sama tak to ułożyła.
Od dzieciństwa żyłam według jednej prostej zasady: nie przeszkadzać mamie. To gwarantowało ciszę w domu i brak awantur. Była zajęta sobą, serialami, koleżankami, jakimś wiecznym rozdrażnieniem. Sprawdzenie zadania kończyło się klapsem, a rozmowy – zirytowanym krzykiem.
— Boże, i w domu nie ma spokoju! Daj mi telewizor obejrzeć! — wrzeszczała, zanim zdążyłam otworzyć usta.
Nie pojawiła się na żadnym moim przedstawieniu. Żadne zebranie w szkole nie obyło się bez jej pretensji. Wspierała mnie babcia, a choćby ojczym – obcy człowiek – okazywał mi więcej ciepła. Pomagał mi w lekcjach, zapisał mnie do biblioteki, szczerze interesował się moim życiem. Kochałam go. A gdy odszedł, płakałam bardziej niż ona. Ona choćby tego nie zauważyła.
Potem całkiem się od siebie oddaliliśmy. Żyłam swoim życiem. Ona też. Tak, zapewniała mi jedzenie i ubrania. Ale nie pytała, jak mi się wiedzie, nie przytulała, nie interesowała się. Mogłam zbłądzić, ale chyba intuicja mnie uchroniła.
Po szkole matka odmówiła płacenia za studia. Powiedziała: „Jeśli chcesz, zarabiaj sama”. Pracowałam ciężko i dużo. Brałam każdą pracę, nie narzekałam. W jednej z firm poznałam Bartosza – mojego przyszłego męża. Pokochaliśmy się, urządziliśmy skromne wesele i zamieszkaliśmy u jego rodziców.
I wtedy moje życie się zmieniło.
Jego mama, Barbara Janina, okazała się nie tylko dobrą kobietą. Stała się moją prawdziwą matką. Bez histerii, bez osądów, bez pretensji. Słuchała, wspierała, dawała rady, gdy o nie prosiłam. Nigdy się nie wtrącała, ale zawsze była blisko.
Po raz pierwszy poczułam: oto jest ciepło. Oto jest rodzina. Nie bałam się być sobą. Nie bałam się popełniać błędów. Nie musiałam się bronić. I sama zaczęłam nazywać ją „mamą” – to przyszło naturalnie.
Do swojej rodznej matki dzwoniłam raz w tygodniu. Tylko po to, żeby nie mówiła, iż zupełnie o niej zapomniałam. Ale każda taka rozmowa kończyła się słowami: „jesteś niewdzięczna, porzuciłaś mnie”. I znów odkładałam słuchawkę z uczuciem goryczy w gardle.
— Ona po prostu zazdrości – mówiła Barbara Janina. – Masz teraz swoją rodzinę. A twoja matka wciąż chce, żebyś żyła jej życiem.
Przez 12 lat małżeństwa urodziło nam się dwoje wspaniałych dzieci. Mieszkamy już we własnym mieszkaniu, a teściowie przeprowadzili się za miasto. Dzieci uwielbiają ich odwiedzać. Ale do mojej matki nie chcą jechać. My z mI my z mężem zaglądamy tylko od święta – z obowiązku, nie z potrzeby serca.