„Powiedziałam jej: gdybyś miała choć odrobinę sumienia, choć raz umyłabyś po sobie naczynia”. A syn oskarżył mnie, iż niszczę jego rodzinę.

newsempire24.com 3 dni temu

Powiedziałam jej: „Gdybyś miała choć kroplę sumienia, umyłabyś raz za sobą naczynia”. A mój syn oskarżył mnie, iż rujnuję jego rodzinę.

Miałam zaledwie 22 lata, kiedy mój mąż nas zostawił. Na rękach – dwuletni synek. Pawełek. Widocznie przygniotły go obowiązki rodzinne – praca, zarabianie, myślenie nie tylko o sobie. On zaś marzył o życiu lżejszym, zabawach, młodszych kobietach. I po prostu pewnego dnia nie wrócił do domu. Nie ważne, jaki był jako mąż – i tak razem jakoś lżej. A teraz wszystko runęło na moje barki.

Pawełek poszedł do przedszkola, a ja do pracy. Dzień za dniem. Czasem wracałam do domu ledwo żywa, ale w domu zawsze był porządek, obiad na kuchni, dziecko – czyste, najedzone, w wyprasowanych ubrankach. Tak mnie wychowała mama. Tamto pokolenie było zupełnie inne.

Nie ukrywam – Pawełka rozpuściłam. W wieku dwudziestu siedmiu lat choćby ziemniaków usmażyć nie potrafi. Wszystko robiłam za niego. Aż w końcu się ożenił. Ucieszyłam się nawet: „Niech teraz żona się nim zajmuje, ja wreszcie zadbam o siebie”. Może znajdę dodatkową pracę, a może po prostu odpocznę po tych wszystkich latach. Ale gdzie tam!

Paweł oznajmił: „Mamo, trochę pomieszkamy z Kasią u ciebie, aż się ogarniemy”. No cóż, wpuściłam. Pomyślałam – młodzi, niech sobie żyją. Kasia będzie gotować, prać, sprzątać, jak przystało na żonę. Ja wytrzymam. Tylko iż wyszło dokładnie na odwrót.

Kasia okazała się… delikatnie mówiąc, niezbyt gospodarna. Nie sprząta, nie pierze, choćby kubka po sobie nie odstawi. Przez trzy miesiące żyłam jak w akademiku – brakowało tylko grafiku dyżurów przy kuchni. Gotowałam dla trójki, sprzątałam, prałam, wynosiłam śmieci. A oni? Kasia całymi dniami przeglądała telefon albo ganiała z koleżankami. Paweł pracował, a ona – w najlepsze leniuchowała.

Gdy wracałam po zmianie, widziałam istny chaos. Brudne naczynia w zlewie, okruchy na stole, włosy na podłodze. W lodówce – pusto. Ani barszczu, ani zupy, choćby jajecznicy niczyjej. Wszystko spadało na mnie: „Idź do sklepu, kup zakupy, ugotuj, potem jeszcze po wszystkich posprzątaj”.

I tak tygodniami. Pewnego dnia Kasia podeszła do mnie w kuchni, gdy zmywałam, i spokojnie postawiła w zlewie talerz. Stary, z resztkami jedzenia, muszkami. Widocznie leżał w jej pokoju dobrych kilka dni. Nie wytrzymałam.

Powiedziałam: „Kasia, jeżeli masz choć kroplę sumienia, umyj naczynia. Chociaż raz. Nie jestem twoją sprzątaczką. Pracuję, jestem zmęczona. Ty – młoda, silna, dorosła kobieta. Co w tym trudnego, żeby odnieść talerz i umyć go?”

I wiecie, co zrobiła? Następnego dnia się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie i zniknęli bez słowa. A Paweł później mi oświadczył: „Niszczysz moją rodzinę. Wszystko ci nie tak. Wciąż się czepiasz”. Ja?! Ja, która ich karmiłam, sprzątałam, prałam, znosiłam to lenistwo miesiącami?

Więcej się nie wtrącam. Teraz w moim domu jest czysto i spokojnie. Dbam tylko o siebie. Co za ulga – wrócić i nie widzieć patelni z przypalonymi resztkami na kuchence. Dzisiejsza młodzież nie zna wartości pracy. Wszystko chcą na tacy, a szacunku – ani grosza.

Idź do oryginalnego materiału