«Minęły dwa lata: moja córka zniknęła z mojego życia, a ja mam już prawie 70 lat…»

polregion.pl 1 godzina temu

Minęły dwa lata moja córka zniknęła z mojego życia, a ja mam już prawie siedemdziesiąt

Wszystko o mojej sąsiadce, Halinie Piotrowskiej, wie całe kamienice przy ulicy Słowackiego. Ma 68 lat, mieszka sama. Czasem wpadam do niej z kawałkiem ciasta na herbatę po prostu z życzliwością. Jest dobrą, wykształconą kobietą, zawsze uśmiechniętą, lubi wracać myślami do podróży z poległym mężem. O rodzinie mówi rzadko. A przed ostatnimi świętami, kiedy przyniosłam jej słodkości, nagle postanowiła wyjawić prawdę. Po raz pierwszy usłyszałam historię, która do dziś ściska mi serce.

Gdy weszłam, Halina nie była w humorze. Zwykle pełna energii, tego wieczoru siedziała cicho, wpatrzona w jedną niewidzialną kropkę. Nie zadawałam pytań, nalałam herbaty, położyłam mały wazonik z piernikami i usiadłam obok. Milczała długo, jakby walczyła z własnym wnętrzem. W końcu westchnęła:

Dwa lata żadnego telefonu, żadnego listu. Dzwoniłam, numer już nie istnieje. Nie znam jej adresu

Zamilkła. Przed oczami przelatały się lata, a potem, jakby przebiła się jakaś nieprzenikniona ściana, Halina przemówiła.

Mieliśmy szczęśliwą rodzinę. Ja i Wiktor wezwaliśmy się młodo, nie spieszyliśmy się z dziećmi najpierw chcieliśmy żyć dla siebie. Jego praca pozwalała nam podróżować po Polsce, po Europie. Śmialiśmy się, urządzaliśmy dom razem. Wiktor własnymi rękami zbudował nam gniazdko przestronne piętrowe mieszkanie w sercu Krakowa. To był jego życiowy sen

Kiedy urodziła się córka, Grażyna, Wiktor ożył. Niósł ją na rękach, czytał bajki, każdą chwilę poświęcał jej. Patrzyłam na nich i myślałam: nic już mi nie potrzeba. ale dziesięć lat temu Wiktora zabrakło. Długo chorował, walczyliśmy do końca, wydaliśmy wszystko. A potem cisza. Pustka, jakby wyciągnięto serce z klatki piersiowej.

Po śmierci ojca Grażyna zaczęła się wycofywać. Wynajęła mieszkanie i wyprowadziła się. Nie sprzeciwiałam się dorosła, niech buduje własne życie. Odwiedzała mnie, rozmawialiśmy, wszystko zdawało się normalne. A dwa lata temu przyjechała i powiedziała wprost: chce wziąć kredyt hipoteczny i kupić własny dom.

Westchnęłam i szczerze odpowiedziałam: nie mogę pomóc. Z naszych oszczędności, które zgromadziliśmy z Wiktorem, kilka zostało wszystko poszło na leczenie. Moja emerytura starcza wystarcza jedynie na czynsz, prąd i leki. Wtedy zaproponowała sprzedaż naszego mieszkania. Mówiła, iż kupi jednopokojowe lokum gdzieś pod Warszawą, a resztę pieniędzy przeznaczy na mój wkład.

Nie mogłam. To nie była kwestia pieniędzy to była pamięć. Te ściany, każdy zakamarek wszystko zrobił Wiktor własnoręcznie. To całe moje życie. Jak mogę to oddać? Grażyna krzyczała, iż ojciec wszystko robił dla niej, iż mieszkanie i tak jej przypadnie, iż jestem egoistką. Próbowałam wytłumaczyć, iż chciałabym, by kiedyś wróciła i wspominała nas w tych progach ale nie słuchała.

W końcu zamknęła drzwi i wyjechała. Od tej chwili cisza. Żadnego telefonu, żadnych życzeń. Pewnego dnia usłyszałam od znajomej, iż Grażyna jednak wzięła kredyt i pracuje na dwa etaty, nie ma czasu w odpoczynek. Nie ma rodziny, nie ma dzieci. choćby przyjaciółka nie widziała jej od pół roku.

A ja czekam. Każdego dnia patrzę na telefon, liczę na dzwonek. On milczy. Numer chyba zmieniła. Pewnie nie chce mnie widzieć. Myśli, iż zdradziłam ją. ale mam już prawie siedemdziesiąt. Nie wiem, ile jeszcze przetrwam w tym mieszkaniu, ile wieczorów spędzę przy oknie, w niekończącym się oczekiwaniu. I nie pojąć, co tak naprawdę ją zraniło

Idź do oryginalnego materiału