Dzisiaj, po raz kolejny, zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Minęło już kilka lat, odkąd spotykam się z Krzysztofem. Nasza relacja rozwijała się powoli, ale stabilnie. Był troskliwy, uważny, robił wszystko, bym czuła się kochana. Niedawno oświadczył się – przyjęłam jego propozycję z radością. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości, snuliśmy plany i wydawało się, iż nic nie może pójść nie tak.
Na czas przygotowań do ślubu jego rodzice wyjechali na wakacje i zaproponowali, żebyśmy zamieszkali w ich domu. Krzysztof od razu się zapalił do tego pomysłu – będzie okazja, by poczuć smak wspólnego życia, zobaczyć, jak to jest być rodziną. Zgodziłam się, choć w środku coś mi się nie zgadzało. Obcy dom, ledwo poznani rodzice i ta dziwna odpowiedzialność. Ale miłość przecież jest silniejsza niż niepokój.
Z początku wszystko układało się idealnie. Z przyjemnością zajęłam się domem – gotowałam, sprzątałam, prałam. Krzysztof rzadko mi pomagał, bo uważał, iż męska rola to zarabianie pieniędzy, a kobiecej należy dbać o dom. Nie protestowałam. W końcu dobrze zarabiał, a mi choćby podobało się to gospodarowanie.
Wszystko się zmieniło, gdy wrócili jego rodzice.
Wyszorowałam dom od podłóg po framugi, umyłam okna, pozmywałam naczynia, uporządkowałam szafy i kuchnię. Upiekłam sernik, przygotowałam kolację – wszystko, by pokazać, iż czekałam na nich z sercem. Zamiast podziękowań – cios w samo sedno. Krzysztof, wyraźnie skrępowany, powtórzył mi słowa matki:
— Podobno nie umyłaś toalety, wannę też zostawiłaś brudną. A w kuchni wygląda, jakby przeszedł huragan. I ten sernik… lepiej nie mówić.
Poczułam, jakbym dostała kubeł zimnej wody. Starałam się, dałam z siebie wszystko, chciałam pokazać, iż jestem dobrą gospodynią. A w zamian – chłód, pretensje i upokorzenie. Byłam pewna: gdyby choćby coś przeoczyłam, to tylko dlatego, iż celowo szukano dziury w całym. Każda inna kobieta byłaby wdzięczna za taką pomoc, ale jego matka od początku chyba miała do mnie uprzedzenia.
Po tej rozmowie Krzysztof stał się obojętny. Nie mówił już o ślubie z takim zapałem, nie planował naszej przyszłości. I wtedy ogarnął mnie strach. Czy naprawdę jedno zdanie matki może przekreślić wszystko?
Nie wiem, co jeszcze powinnam zrobić, żeby mnie zaakceptowano. Może powinnam była pomyśleć dwa razy, zanim zgodziłam się na ten związek? Skoro choćby moje najszczersze starania nie zjednały mi życzliwości jego matki, co mnie czeka po ślubie? Wieczne przytyki? Uprokorzenia? Walka o uwagę i szacunek syna?
I szczerze? Żałuję, iż zachowywałam się, jakbym tu rządziła. Powinnam była być tylko gościem. Nie mieszać się, nie starać się przypodobać – po prostu czekać, aż wrócą. Wtedy może nie byłoby powodów do narzekań.
Krzysztof jeszcze wcześniej wspominał, iż chciałby, żebyśmy trochę pomieszkali z jego rodzicami, zanim uzbieramy na własne mieszkanie. Ale po tym wszystkim… Nie. Już nigdy nie postawię stopy w tym domu. Nie ma szacunku – nie będzie i mnie.
Teraz stoję na rozdrożu: albo walczyć dalej o tego mężczyznę i jego rodzinę, kosztem samej siebie, albo zatrzymać się i zapytać – czy naprawdę tego chcę? Tam, gdzie od początku nie ma dla ciebie miejsca, trudno liczyć na miłość i akceptację.
Może wcale nie we mnie tkwi problem, ale w tym, iż próbuję wejść do rodziny, która nie jest na mnie gotowa?