Pięćdziesiąt pięć lat na karku, a wciąż wierzyłam, iż konflikty między tewną i synową to tylko głupie stereotypy. Przecież łączy nas miłość do jednego mężczyzny – mojego syna. Myślałam, iż różnice charakterów da się przezwyciężyć, póki nie spędziliśmy tego weekendu w domku letniskowym nad Jeziorem Wigry. Ach, te wspomnienia ciągną się teraz za mną jak mokra koszula.
Mój Maciek niedługo bierze ślub z Jagodą. Dotąd widywałam ją może dwa razy, więc postanowiłam zaprosić ich na wieś – niech poznajemy się powoli, przy kompotach i plackach drożdżowych. Przygotowałam sto kilo jedzenia: żurek, pierogi, schabowego… Chciałam, żeby było przytulnie, swojsko.
Gdy w sobotnie południe przyjechali, wyszłam przed dom z uśmiechem. Kiedy rozładowywali bagaże, poprosiłam delikatnie: „Jagódka, może pokroisz chleb i rozłożysz sztućce?” Nic skomplikowanego, prawda? Ale ona tylko przytuliła się do Maćka i zaczęła mu coś szeptać do ucha, jakbym w ogóle nie istniała. Zebrałam talerze sama, gryząc wargi.
Wieczorem, gdy mężczyźni poszli rozpalić grill, znowu spróbowałam: „Kochanie, pokrój może ten ser?” W odpowiedzi dostałam lodowate: „Gość w dom, Bóg w dom – gospodynka wie najlepiej, jak urządzić przyjęcie.” Serce mi zamarło. Od kiedy prośba o pomoc to naruszenie świętego prawa gościnności?
Cały wieczór Jagoda zachowywała się jak księżniczka na balu. Gdy zmywałam naczynia, ona wylegiwała się na kanapie, opowiadając Maćkowi o jakichś paryskich butikach. choćby szklanki po sobie nie odniosła. Mój chłopak w końcu sam zaczął sprzątać – a ona? Uśmiechnęła się tylko, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Nazajutrz wstali koło południa i wyjechali, zostawiając po sobie nieposłomane łóżko. Pewnie bali się „narzucać” swoją pomoc. Zawsze przyjmuję gości z otwartymi ramionami – siostra, szwagier, choćby dawny kolega mojego męża zawsze pytają: „Wandziu, co mogę zrobić?”. Wnoszą wódkę, kroją sałatkę, zmywają. To proste: za gościnę się dziękuje, a nie traktuje gospodarzy jak służbę.
Jagoda zachowała się jak… jakbym była kelnerką w jej prywatnej restauracji. Żadnego „dziękuję”, żadnego „pomogę”. Tylko te puste oczy i ręce, które nie potrafią choćby noża ubrudzić.
Teraz nie wiem, co robić. Ślub za kilka miesięcy. Nie chcę być zrzędliwą teściową, ale też nie zamierzam skakać wokół dorosłej kobiety, która uważa, iż krojenie sera to poniżające zajęcie. Co będzie, gdy urodzi się dziecko? Mam prać pieluchy, podczas gdy ona będzie przeglądać magazyny mody?
Może jestem staroświecka. Może teraz modne jest być wieczną gością we własnym życiu. Ale ja wolę świat, gdzie rodzina oznacza wspólną pracę i śmiech przy zmywaku. Nie wiem, jak to powiedzieć Maćkowi. Kocha ją – to widać. Ale ja nie potrafię udawać, iż wszystko jest w porządku, gdy mój dom zamienia się w hotel…