Nigdy bym nie pomyślała, iż mój mąż może być aż tak niedojrzały. Zupełnie nie dociera do niego, iż i bez jego fochów mam pełne ręce roboty. Pomijając fakt, iż mi nie pomaga – to jeszcze potrafi urządzać sceny, iż mu „brakuje czułości”.
Przed narodzinami dziecka był normalnym facetem. Wiedział, jak obsłużyć pralkę, jak usmażyć ziemniaki i iż jedzenie przechowuje się w lodówce, a podgrzewa w mikrofalówce.
Tola potrafił sam z siebie zmienić pościel, odkurzyć, wynieść śmieci. No po prostu dorosły mężczyzna jak się patrzy.
Tylko iż dziś nie wiem, gdzie się ten mężczyzna podział. Zamiast niego mam w domu brodatego dzieciaka, który się obraża i marudzi. A jakby mi było mało obowiązków przy prawdziwym dziecku!
Urodziłam pół roku temu. Na początku mąż się spisywał – wspierał, pomagał, przejmował część obowiązków. Ale po miesiącu wszystko się zmieniło.
Zamiast partnera mam w domu drugie dziecko. Z brodą. I metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ale on zdaje się tego nie zauważać.
W wolny dzień przychodzi do mnie z maślanymi oczami i mówi:
– Nakarm mnie.
Mnie by ktoś nakarmił! Od szóstej na nogach, jest już prawie trzynasta, a ja nic w ustach nie miałam.
Ale jego to nie obchodzi. Chodzi za mną, wzdycha i teatralnie drapie się po brzuchu. Zamiast zrobić sobie coś do jedzenia – albo lepiej – żonie!
Nie, on będzie chodził za mną, aż mu podgrzeję obiad i podam do stołu. Trzy godziny jęków, a robota na trzy minuty.
Ostatnio też nagle zapomniał, jak się robi pranie i prasowanie. Kiedyś bez problemu radził sobie sam, a teraz przynosi koszulę i jęczy, żeby mu wyprasować.
A nowy hit to „posiedź ze mną”. Dosłownie mam usiąść, złapać go za rękę i wysłuchać, jak mu minął dzień.
W tym czasie dziecko może płakać, zupa kipi, ja chcę do toalety, świat się wali – ale nie, mam siedzieć i słuchać. Bo przecież jesteśmy rodziną, a ja, najwyraźniej, mam supermoce jak jakiś kucyk Pony.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam, co się z nim dzieje i kiedy skończy się ten cyrk. A on z wyrzutem:
– Odkąd pojawiło się dziecko, przestałaś mnie kochać. Nie dbasz o mnie, nie witają mnie obiady, koszule nieuprasowane, nie masz dla mnie czasu. Muszę o twoją uwagę wręcz błagać – a to mnie upokarza.
Nie wiem nawet, co się na coś takiego odpowiada. Może to, iż NIE MAM JUŻ CZASU? Ani siły? Czasem jem tylko raz dziennie. Prysznic w spokoju? Marzenie.
Kiedy mąż wraca z pracy, to najchętniej oddałabym mu dziecko i uciekła z szaleńczym śmiechem – choćby do łazienki.
Ale wiem, iż on też zmęczony. Dlatego nie narzucam mu kolejnych obowiązków przy dziecku. Ale, do cholery, dorosły facet może chyba zadbać o siebie sam?
Tłumaczyć mu coś już nie mam siły – wszystko sprowadza do „już mnie nie kochasz”. Kocham. Ale teraz pierwszeństwo ma ktoś, kto beze mnie sobie nie poradzi. A dorosły chłop – poradzi.
Mam wrażenie, iż to jakaś plaga. Normalni mężczyźni zamieniają się w rozpieszczone „waniliowe dziewczynki”, które domagają się nieustannej uwagi.
Jeśli ten „wirus” się utrzyma, to naprawdę spakuję dziecko i przeniosę się do rodziców. Tam mi nikt nie pomoże, ale przynajmniej nie będzie wymagał, bym głaskała po głowie i dziękowała za każdy oddech.