Po jej ślubie straciłam nie mamę, ale najbliższą mi osobę.

polregion.pl 14 godzin temu

No problem, oto opowiadanie dostosowane do polskiej kultury:

Mam dwadzieścia pięć lat. Dobra praca, studia zaoczne, staram się powoli, ale pewnie budować swoje życie. Pracuję jako asystentka dyrektora w dużej firmie logistycznej w Poznaniu, niby wszystko w porządku, ale serce boli, bo dom… już nie jest domem. A mama… ta mama, którą znałam całe życie, jakby zniknęła.

Mama wychowywała mnie sama. Ojca nigdy nie poznałam – w akcie urodzenia pustka, a w jej wspomnieniach tylko mgliste echo. Byłyśmy jak przyjaciółki. Oczywiście, bywało różnie. Byłam trudnym nastolatkiem – dokuczałam, przekomarzałam się, trzaskałam drzwiami, ale mama zawsze potrafiła do mnie dotrzeć. Umiała słuchać, umiała kochać. choćby w najciemniejszych chwilach była dla mnie bezpieczną przystanią.

Kilka lat temu wyprowadziłam się – wynajmowałam pokój, żyłam na swoim. Ale rok temu wszystko się posypało. Trudna operacja, bolesne rozstanie, emocjonalnie rozpadłam się na kawałki. Mama, oczywiście, przygarnęła mnie z powrotem. Wróciłam do jej mieszkania – tego samego, w którym czułam się bezpiecznie od dziecka. Ale niestety, wróciłam już nie do tego samego domu.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, kiedy mama pierwszy raz wspomniała o Andrzeju. Kolega z pracy, starszy, stateczny, uprzejmy. Ale gwałtownie wyszło na jaw, iż jest żonaty. Wtedy mnie to odrzuciło, ale mama, jak nastolatka, wierzyła: „Z żoną to już od dawna tylko formalność”. Spotykali się dalej, w końcu zostawił rodzinę i wprowadził się do nas. A rok później wzięli ślub.

Ślub był skromny, tylko dla najbliższych. Uśmiechałam się, wręczałam kwiaty, starałam się zaakceptować. Ale od tamtej pory mama zaczęła znikać – rozpływać się w někim obcym. Jej zachowanie zmieniało się powoli, ale nieubłaganie.

Kiedyś potrafiłyśmy gadać do późna w nocy. O wszystkim: od seriali po moje studia, od jedzenia po marzenia. Teraz – cisza. Andrzej wyraźnie nie był zachwycony moją obecnością. Jego spojrzenia, złośliwości, uszczypliwe uwagi pod moim adresem – mama jakby ich nie widziała. Albo nie chciała widzieć.

Z czasem zmieniła się całkowicie. W głosie – chłód. W gestach – coś obcego. Jakby go naśladowała. Najpierw drobiazgi: powiedzonka, sposób oceniania świata. Potem zaczęła krytykować wszystko – od moich ubrań po mojego chłopaka. Mówiła, iż to „żaden materiał”, iż „nic z tego nie będzie”, iż jestem nieudacznikiem, skoro nie potrafię stworzyć normalnego związku. A przecież jeszcze dwa lata temu przytulała mnie, kiedy płakałam po kolejnym złamanym sercu.

Najgorsze – zaczęła pić. Każdego wieczoru wracałam z pracy i zastawałam ich razem przy stole, z butelką. Kieliszki, zakąska, śmiech – obcy, ciężki, przepełniony jakąś złością. Gadali tak, jakbym była intruzem. A czasem mama, już pijana, rzucała, iż jestem tu „tylko na chwilę”. Że mieszkanie jest jej, a jeżeli mi się nie podoba, drzwi stoją otworem.

Próbowałam z nią rozmawiać. Spokojnie, z bólem, z prośbą – obudź się. To nie ty. Słuchała i… machała ręką. Albo odchodziła. Albo przewracała oczami: „Zazdrościsz mi, bo sama nie masz nic w życiu”.

Chyba się straciłyśmy. Bez awantur. Bez głośnego końca. Po prostu powoli, boleśnie rozeszłyśmy się w różne strony, jak dwie linie, które nigdy więcej się nie przetną.

Teraz stoję na progu nowego życia. Mój chłopak oświadczył się. Szukamy mieszkania. Powinnam być szczęśliwa, ale serce się ściska. Jak zostawić mamę z tym człowiekiem, który ją niszczy? Nigdy nie była taka – ostra, zgorzkniała, obojętna. A teraz? Właśnie taka jest.

Wyjść – to zdradzić ją. Zostać – to zdradzić siebie. I jeszcze nie wiem, jak żyć z tym wyborem…

Idź do oryginalnego materiału