Po 47 latach małżeństwa mój mąż nagle oznajmił, iż chce rozwodu. Jego słowa były jak cios w brzuch, z którego do dziś nie mogę się podnieść.
Kiedyś przecież przysięgaliśmy sobie być razem na dobre i na złe. Przeszliśmy ręka w rękę przez choroby, wychowanie dzieci, kłopoty finansowe i małe zwycięstwa, które – zdawało się – tylko cementowały nasz związek. Aż pewnego jesiennego wieczoru wszystko przekreśliła jedna rozmowa.
Stawiałam na stół dwie filiżanki herbaty, gdy usłyszałam jego głos. Spokojny, niemal obojętny:
— Weronika, musimy porozmawiać.
Zamarłam. Zwykle takie zdania nie wróżą nic dobrego. Ale to, co padło chwilę później, zwaliło mnie z nóg:
— Chcę się rozwieść.
Przez moment świat przestał istnieć. Wystarczyło kilka sekund, żeby podłoga w jadalni nagle się zapadła. Upuściłam łyżecę i, ledwie łapiąc oddech, wyjęczałam:
— Mówisz poważnie?
Spojrzał na mnie tak, jakby dyskutował o zakupie nowej kanapy, a nie burzył nasze wspólne życie:
— No, Weronika! Nie powiesz, iż to dla ciebie niespodzianka? — Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu było coś obcego, lodowatego.
Nie mogłam wydusić ani słowa. Całe moje jestestwo krzyczało: „To się nie dzieje naprawdę!”. A on gładko kontynuował, jakby wygłaszał przygotowane wcześniej przemówienie:
— Oboje wiemy, iż między nami już nic nie ma. Żadnej iskry, którą mieliśmy dawniej. Wszystko zmieniło się w rutynę. Nie chcę spędzić reszty życia w tej szarej ciszy. Chcę poczuć się znów żywy. Chcę wolności. Może nawet… zakochać się jeszcze raz. Poczuć emocje, o których dawno zapomnieliśmy.
Każde słowo bolało jak zadrapanie paznokciem po sercu. Jak on śmiał? Jak śmiał mówić o naszym życiu, o latach pełnych prawdziwej любви, tak lekko, niemal z pogardą?
Przed oczami przewinęły mi się obrazy: jak budowaliśmy razem nasz dom, jak siedzieliśmy przy wigilijnym stole z dziećmi, jak trzymał moją dłoń, gdy rodziłam nasze pierwsze dziecko… Dla niego to wszystko było już tylko wspomnieniem, którego chciał się pozbyć jak znoszonej książki.
Stałam w miejscu, sparaliżowana, nie mogąc uwierzyć, iż ten siwiejący mężczyzna przede mną to ten sam Krzysiek, z którym szłam przez życie, któremu przysięgałam miłość aż po grób.
— Dlaczego teraz? — zdołałam tylko wyszeptać. — Dlaczego po tylu latach?
Wzruszył ramionami:
— Bo zrozumiałem: jeżeli nie teraz, to nigdy. Nie chcę na łożu śmierci żałować, iż nie żyłem tak, jak naprawdę chciałem.
Zalała mnie fala gniewu i bólu. A co ze mną? A co z naszymi dziećmi, wnukami, naszym wspólnym domem, świętami, marzeniami? W końcu to nie był tylko jego związek. Dlaczego teraz liczą się tylko jego pragnienia?
Ale on już dokonał wyboru. Widziałam to w jego oczach — tych samych, w których kiedyś tonęłam bez pamięci.
Tamtej nocy nie zmrużyłam oka. Próbowałam zrozumieć, gdzie zboczyliśmy z drogi. Może w codziennej krzątaninie miłość gdzieś się zagubiła? Może za bardzo ufałam, iż to, co nas łączy, jest niezniszczalne?
A może on zawsze marzył o życiu… beze mnie?
Ból ściskał pierś jak żelazną obręczą. Czułam się zdradzona. Upokorzona. Porzucona.
47 lat. Prawie pół wieku. A dla niego to teraz tylko balast, który chce jak najszybciej zrzucić.
Następnego dnia Krzysiek spakował swoje rzeczy. choćby się nie obejrzał, gdy zamykał za sobą drzwi. A ja stałam w środku naszego pustego mieszkania, które naprawdę budowaliśmy razem, i czułam, jak rozpada się wszystko, co uważałam za swój dom, za swoją pewność.
W ciszy przerywanej tylko moim ciężkim oddechem uświadomiłam sobie jedno: teraz muszę nauczyć się żyć od nowa. Tym razem — sama.
Minęło kilka tygodni. Powoli oswajam samotność. Czasem dopada mnie panika: co zrobić z domem? Co powiedzieć dzieciom i wnukom? Jak żyć dalej?
Ale gdzieś głęboko w sercu rodzi się maleńka, ledwie zauważalna iskierka nadziei. Może w tej tragedii jest jakiś sens? Może to jeszcze nie koniec? Może to początek życia, w którym wreszcie będę mogła pomyśleć o sobie, a nie tylko o cudzych pragnieniach?
Nie wiem. Na razie uczę się oddychać.
Czego się nauczyłam przez ten czas:
— Niekoniecznie musimy być kochani wiecznie, choćby przez tych, którzy nam to obiecywali.
— Nasze szczęście nie może zależeć od kogoś innego.
— Zawsze trzeba pamiętać o sobie. choćby w małżeństwie. choćby w miłości.
I może kiedyś znów nauczę się ufać. Sobie.