Burek spał jak zwykle przy drzwiach szpitala, tam gdzie odszedł jego pan, nie rozumiejąc, dlaczego ten już nie wraca.
Pan Henryk przychodził do szpitala codziennie o szóstej rano. Łapy psa znały każdą dziurę w chodniku, każdy krawężnik prowadzący do szklanych drzwi białego budynku. Zajął swoje zwykłe miejsce przy zielonej ławce, skąd widział zarówno główne wejście, jak i oddział ratunkowy.
W ostatnich tygodniach stracił na wadze. Jego złocista sierść, niegdyś lśniąca, teraz była matowa i zmierzwiona. Ale jego brązowe oczy wciąż były czujne, śledząc każdą twarz wchodzącą i wychodzącą ze szpitala. Szukał jedynej, która miała znaczenie.
Pan Henryk był dla niego całym światem przez osiem lat. Stolarz znalazł go jako szczeniaka, porzuconego w kartonowym pudełku pod deszczem. Chodź, mały olbrzymie powiedział, owijając go w swoją roboczą kurtkę. Wyglądasz jak Burek. I tak już zostało.
Razem chodzili każdego ranka do parku, dzielili się kanapkami w warsztacie, wieczorami oglądali telewizję. Henryk mówił do niego, jak do człowieka, zwierzał się ze swoich trosk i radości. Wiesz co, Burek? Dzisiaj wyszedł mi idealny fotel. Jesteśmy już prawdziwą ekipą, co?
Trzy tygodnie temu Henryk zaczął mocno kaszleć. Pewnego ranka, podczas śniadania, osunął się na podłogę. Burek szczekał rozpaczliwie, aż sąsiedzi wezwali karetkę. Biegł za białą noszami aż do szpitalnych drzwi, ale tam zatrzymały go zamknięte drzwi.
Pies nie może wejść powiedział ktoś w białym kitlu. Burek nie rozumiał słów, ale zrozumiał gest. Został i czekał.
Pierwsze dni były najtrudniejsze. Kilka osób próbowało go zabrać. Starsza pani z różową smyczą: Chodź, mały, zaopiekuję się tobą. Młody mężczyzna z jedzeniem: Nie możesz tu zostać, przyjacielu. choćby pracownicy schroniska przyjeżdżali, ale Burek chował się, gdy tylko widział biały van z klatkami.
On umiał czekać. Henryk zawsze wracał.
Personel szpitala przyzwyczaił się do jego obecności. Doktor Nowak, która wychodziła zawsze o piątej po południu, postawiła mu miskę ze świeżą wodą. Strażnik Marek codziennie zostawiał mu kawałek kanapki. Jesteś wierny jak rzadko który człowiek mówił, drapiąc go za uchem.
Tego ranka było inaczej. Burek wyczuł to, zanim zobaczył. Znajomy zapach zmieszany z obcymi nutami. Jego ogon drgnął lekko, uszy stanęły dęba. Gdy drzwi się otworzyły, tam stał Henryk.
Ale coś się zmieniło. Szedł wolniej, z laską, miał przezroczyste rurki przy nosie. Wyglądał na słabszego, delikatniejszego. Ale to był on.
Burek nie pobiegł jak zwykle. Podszedł powoli, jakby rozumiał, iż jego człowiek jest teraz kruchy. Usiadł przed nim i uniósł głowę. Henryk pochylił się z trudem i pogłaskał go drżącymi dłońmi.
Wybacz, Burek. Że tak długo nie przychodziłem.
Burek delikatnie polizał jego dłoń. Czas nie miał znaczenia. Puste dni też nie. Jego człowiek wrócił.
Doktor Nowak podeszła do nich z uśmiechem.
Panie Henryku, ten pies nie ruszył się stąd przez trzy tygodnie. Ani w deszcz, ani w mróz. Pielęgniarki go karmiły, ale on nigdy nie przestał czekać.
Henryk spojrzał na Burka wilgotnymi oczami.
On nie potrafi się poddać, doktor. Nigdy nie potrafił.
Gdy szli powoli do domu, Burek trzymając się blisko, ale nie ciągnąc smyczy, ludzie patrzyli na nich ze wzruszeniem. Pies, który czekał. Człowiek, który wrócił.
Tej nocy Burek wtulił się w łóżko Henryka, które teraz było rehabilitacyjnym materacem w salonie. Jego człowiek już nie był taki jak dawniej, może nigdy nie wróci do pełni sił. Ale byli razem.
Henryk pogłaskał go po grzbiecie.
Dziękuję, iż przypomniałeś mi, iż miłość nie zna słowa niemożliwe. Że czekanie to nie strata czasu, gdy czekasz na kogoś wartego tego.
Burek zamknął oczy, po raz pierwszy od tygodni czując spokój bycia tam, gdzie powinien. Nauczył się, iż prawdziwa miłość nie mierzy czasu mierzy pewność. A on zawsze był pewny, iż Henryk wróci.
Bo rodzina zawsze wraca. Zawsze.