Pakujcie się! Macie dziesięć minut!” – jak moja przyjaciółka wyrzuciła teściową, a potem męża

newsempire24.com 3 dni temu

„Pakujcie swoje rzeczy! Macie dziesięć minut!” — tak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła teściową, a potem męża

Minęło już ponad dziesięć lat, a ja wciąż pamiętam tę historię, jakby wydarzyła się wczoraj. Opowiem ją tak, jak słyszałam od mojej przyjaciółki Eweliny, ale z takim dramatyzmem, na jaki zasługuje.

Ewelina wtedy mieszkała w Lublinie, pracowała w banku, oszczędzała na własne mieszkanie i w końcu je kupiła. Niewielki, ale przytulny dom pod miastem, z ogrodem, w którym marzyła o uprawie róż, i z werandą, gdzie wyobrażała sobie poranne picie kawy. Tylko iż spokojnego życia nie dane jej było zaznać.

Jej ówczesny mąż, Krzysztof, był typowym leniem — przystojnym, uśmiechniętym, ale w gruncie rzeczy pustą beczką. Nigdy nie pracował na stałe, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a gdy Ewelina wracała wieczorem zmęczona po zmianie, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na „zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…

Jego rodzina była „prawdziwą perełką”. Matka — Genowefa, wiecznie z wyrzutem w głosie i pretensją w oczach, oraz siostra Bożena — wieczna „ofiara losu”, którą wszyscy musieli ratować. Gdy Ewelina kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, a ich letnia rezydencja. Zaczęli zjeżdżać „na wakacje”, rozkładać się z walizkami, garnkami, pościelą. Bożena przywoziła córkę, która nie miała skrupułów, by grzebać w cudzym portfelu i „brać tyle, ile trzeba”. Ewelina wszystko widziała, milczała, zaciskając zęby, mając nadzieję, iż to tylko na chwilę. Ale bezczelność nie zna granic.

Następnego lata Ewelina postanowiła stanowczo — dość. Z góry uprzedziła męża, iż w tym roku nikogo nie przyjmuje, iż potrzebuje spokoju. Wydawało się, iż zrozumieli.

Ale nic z tego.

Dzwoni Genowefa:

— Ewelina, kiedy po mnie przyjedziesz? Muszę już spakować rzeczy — czas na wyjazd na działkę.

Ewelina, ledwo panując nad sobą, odpowiada:

— Samochód w warsztacie, nie mogę przyjechać.

Myślała, iż da sobie spokój. Nic bardziej mylnego. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, ta przyjechała sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stoi w drzwiach jak triumfatorka: „Jestem”. Ewelinie mało serce nie wyskoczyło z piersi.

— Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbaty nie zaproponuję — mam masę roboty! — rzuciła w biegu.

— Ja już nie wracam. Zostanę, dopóki samochód nie będzie gotowy.

Ewelina zadzwoniła do mnie i kazała natychmiast przyjechać z jej siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją białą ze złości.

— Nie wytrzymam już! Koniec! Teraz to skończę!

I z tym wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, wparowała do pokoju teściowej:

— Pakujcie rzeczy. Macie dziesięć minut.

Genowefa choćby nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Usiadła, złapała się za serce, jęknęła:

— Dziecko, ja mam ciśnienie! Ja mam chore serce!

— W takim razie jedziemy do szpitala — spokojnie odparła Ewelina.

— Nie, nie, w domu się położę…

Ale rzeczy pakowała. Pomogłyśmy. W drodze do domu mamrotała pod nosem, narzekała na życie i „niewdzięczną młodzież”. Ale od tej pory więcej nie pojawiła się w domu Eweliny.

A niedługo potem Ewelina spakowała walizkę już dla Krzysztofa.

— Wiesz — powiedziała mi po paru tygodniach — najpierw ją wyrzuciłam. Ale prawdziwy problem cały czas siedział u mnie na kanapie, w dresach. W końcu odetchnęłam po latach. Teraz — do przodu.

I właśnie tak jedno zdanie, wypowiedziane twardym głosem — „Macie dziesięć minut” — zmieniło jej życie. Czasem, by zrobić miejsce na szczęście, trzeba wynieść śmieci. choćby jeżeli te „śmieci” noszą nazwisko twojego męża.

Idź do oryginalnego materiału