2 maja 2024 r., pijany śmietaną czesnej wiosny i zapachem świeżo skoszonego traw
Nie pozwolę ci tego zrobić, święciu! – krzyknęła babuś, zasłaniając drzwi ogrodu.
– Idź w bok, mama! Decyzja została podjęta! Jutro przyjdą ludzie z kompanią budowlaną, będą robić tam, co się należy. Kwargsy są podpisane, – westchnął Tomasz, nie podnosząc oczu, a ja poczułem, jak gniew kipie w moim żołędziu.
– Jakie kwany? Czy nie pamiętasz, iż ten ogród składa się z chrustu, który ojciec miał工程建设? Ty, twoje ciotki, dziadzi, cała nasza rodzina? – Jej zgrabne, zgrabne ręce ścisnęły się w pięści, a wiatr porwał jej siwe włosy w fale, które wyglądały jak kasy lub czarny folga.
– To dramatyzacja. Nie jesteś już w wieku, by się upajać w ziemi. A te twoje warzywa – być może były smaczne, ale teraz to wszystko balast. Można kupić warzywa w sklepach, – pokazałem łokciem na furtkę.
– W sklepach? – prychnęła babuś, a jej śmiech był pełen pogardy. „To nie jest jedzenie, to tylko szkło! Twój ojciec by się zakręcił w grobie, słysząc takie rzeczy od syna, który ma córkę w zawodzie”.
Naprawdę, ja tego nie zrobię.
Kłótnia pod starą jablonią, obok której co roku rosnie najlepsza antonovka, przeszła w dziką awanturę. Wokół rozciągały się peaki z ogórkiem, dyniami, z porzeczką. Powietrze przesycone było zapachem rowin. Niebo nad wsią Sobienie Jagiellońskie było ciemnoróżowe, a rzadkie chmurki śpiewały w ciszy.
Tomasz, wysoki mężczyzna z siwym łbem, poczuł, jak wyrzuty zaczynają się kończyć. Zwrot z Wrocławia miał jasne plany: sprzedać parcelę z kompanią budowlaną i zaprosić babuś do swojego domu w Warszawie. Starsza baza w Sobieniu była sfałszowana – dach przeciekał, a babuś z każdym dniem miała trudniej, by przygotować pieczeń świąteczną i pachnące jabłki.
– Babuś, bądź rozsądna. Masz siedemdziesiąt trzy lata, codziennie przepełniasz się tutaj, jakby życie zależało od warzyw – padło z jego strony.
– Tak właśnie – skorygwowała babuś cicho i delikatnie się uśmiechnęła. – Życie to jest. Co będę robić w twoim domu w Warszawie? Gapić się w telewizor? Tam umrę, żeby się z żółtodziobem spoić.
– Nikt nie umrze, – spojrzał na nią, nachylając się, by uszczycić jej ręce. „Będziesz u nas. Twoja siostra Kasia przygotuje pokój, a córka już każdego dnia pyta, kiedy do niej przyjedzisz”.
– Córka, chyba mój ołtarz, – powiedziała babuś z uśmiechem, a jej twarz wspominała mi dzieciństwo. „Ale ten dom nie opuszczę. Tu są moje korzenie, moja pamięć. Każdy wysok szlachetny, który można przejść, leży u moich stóp”.
Tomasz westchnął. Babuś była twarda jak stare polskie drzewo. Spory z nią były bez sensu, ale i tak nie mógł zostawić jej samej w śmietniku. Ośrodek dla seniorów byłby jej odpowiadający, ale z babuską? Nie. Dom? Nie. Wsi? Nie.
– Pomoc mi do ostatniego plonu? – spytała, osłabienia jeszcze jednej ręki. – Jabłka w tym roku są jak z bajki. Nie mogą pomrzeć bez użycia.
Tomasz Skin Mun pokornie pomógł babuś w zbieraniu urodzajów. Kiedy szli do strusza po kosze i drabiny, babuś zapytała:
– Pamiętasz, jak ojciec wymuszał na tobie rano wlewaj?
– Pamiętam, ale teraz z nim nie mogę się pogodzić.
– Wiedź, to było kiedyś. Czas się zmienia, a ojciec zostaje za nami.
– No właśnie – odparował – i to był mój czas. Ale to już nie ten czas.
– Czas zmienia się, ale pamięć zawsze zostaje – syczeliście stwierdziła babuś, wręczając mu porąbany kosz. „Nie zapomnij, iż kiedyś miałeś krowę. Tę, którą ojciec kupił, by pomagał. Jak się nazywała?”
– Gdziesi, – odpowiedział Tomasz, ale gładko, jakby był smętny. – Niestety, tej krowy już nie ma.
Słońce zaczynało łamać się za horyzontem. Jabłka upadały w kosz, jakby wypadały z nieba. Tomasz czasem patrzył na babuś i zauważył, jak zaprawia się w zmianie, jak głębokie zmieniła się twarz. Ale w oczach widaćł ten sam ognień, który kiedyś był widoczny w jej chłodnym wzroku – nieprzepustowość, duch bohatera.
– Kiedyś mówił, iż ziemia to tylko ścieżka. Ale ona pamięta wszystko. jeżeli do niej przynalesz, ona cię po prostu zapamięta – rzekła babuś.
„Babuś, – powiedział Tomasz, położył kosz i patrzył na nią poważnie – sprzedaję parcelę nie z powodu pieniędzy, tylko z obawy za ciebie. Ty tutaj jesteś sama, bez opieki, bez lekarstw. Co jeżeli coś się stanie?”
– Nic mi się nie stanie. – Babuś poruszyła się. – Kasia i Jadzia są na sąsiednich domach. Misteczko jeszcze pobije twoje zwroty.
– Kasia ma siedemdziesiąt, a Jadzia chwieje się na nogach. Jakie to są opiekunki?
– Nie ranić starych kobiet! – oburzona babuś. – One jeszcze lepiej niż ty! Kasia dziś pozwalała mi brać mąkę, Jadzia nią pieczonych chleb. Smakuje.
Tomasz pokręcił głową. Matka żyła jakby w niezmiennym świecie, gdzie sąsiedzi są zawsze młodzi, gdzie ziemia przynosi więcej niż wszystko, i gdzie przeszłość jest ważniejsza niż przyszłość. Jak to mu wyjaśnić, iż jeżeli tylko biedniej, to się boi, iż wpadnie na łopatki czy z leczenia?
– Widziałeś, iż Kasia dzisiaj dzwoniła? – powiedziała babuś, nieuartowane 불구하고, rozkładając jabłka w koszu.
– Kasia? – zapytał Tomasz, a głos brzmiał nieco jakby był zaskoczony. „Dlaczego?”
– Powiedziała, by śpieszyć się, by nie spać. Czuła się winna za to, iż ty pracujesz jak zgiełk.
Tomasz uśmiechnął się. Kasia zawsze była na ich stronie, choćby gdy się kłócili.
– I wspomniała, iż ty z córka moglibyście przyjechać do mnie na całej wiosnie – wspomniała babuś. – Twierdzi, iż dziewczynie trzeba świeżego powietrza, a obok telefonów pora zapomnieć. I choćby myślałem – może to będzie najlepsze to wszystko? Wiosna u mnie, zima u was. Dom nie może się bez opieki.
– Toś teraz wymyśliłaś – rzekł Tomasz z niestrzeżonym.
– Wcale! – zdenerwowała się babuś. – Spytaj Kasię, jak ci nie wierzysz.
Kiedy zaczynało się oszczedzanie, zakończyli zbiórkę. Kosze były pełne, a Tomasz ciężko zaniosł je do domu. Babuś przepięła się przy kominku, kładąc suchy pieczony pieczony pieczon, a zaparzonyy czaj w stare porcelanowe filiżanki.
– Siadaj, synku. Możemy mówić, – zaprosiła.
Caj był gorący, ubarbany łąkami i miętą. Pieczony pieczony pieczon przypominał mu dzieciństwo, gdy biegł do domu po szkoole, wiedząc, iż babuś czeka z czymś pysznym.
– Przypominam, iż chcesz jak najlepiej – zaczęła babuś, patrząc na syna. „Ale Ty, synu, pozwól mi też. Mieszkanie tutaj, a w zimie – u was. To będzie lepiej dla ciebie.
– Babuś, – odparował Tomasz, trzymając jej rękę – co z ogniem i jabloniami? Kto ich będzie pilnował?”
– Babuś? – Tomasz zapytał, a twarz nie wyglądała na coś, co chciałby powiedzieć. „Jak to? Iż ziemia? Chyba nie zostawiamy wszystkiego w taki sposób?”
– Widzisz, to nie wszystko. Ty sam powiedziałaś – ostatni plon. Może to czas odpocząć?
Babuś milczała, patrząc w okno. Gdzieś w dali szczekała pies, odpowiedział innym. Dźwięki wiejskiej nocy były znane i ujarzmione.
– Pamiętasz, jak kiedyś się bałeś spać sam? – spytała.
– Dlaczego? – zapytał Tomasz, a twarz zaczęła się zamykać.
– Ojciec wtedy powiedział: „Nie pozwól, by syn zawracał głowę. Nie doprowadzaj go do szaleństwa”. Ale ja przez cały czas przesiadywałam przy twoim łóżku, – uśmiechnęła się babuś. – Widzisz, nie zauważasz, jak się zmieniłeś. Jakoś staje się… nijaki z miasta. Z twego uśmiechu czai się tajemnica, jakbyś nieprędko znał realność.
Tomasz milczał. Nigdy nie myślał o tym, ale w słowach babuś była prawda. Życie warszawskie składało się z dawek, spotkań, raportów. choćby w domu często siedział przy laptopie, gdy Kasia układawała córkę. Kiedy ostatnie raz popatrzony chodniem z córką? Kiedy ostatnie raz nie myśli o pracy?
„Jutro pojadę do Warszawy i anuluje ten kontrakt – rzekł Tomasz, niebieskitym głosem. – Ale z jednym warunkiem: babuś spędzi tę zimę u nas. Kasia będzie zadowolona, a sąsiedzkie dzieci z euforią cię zobacz downloads.
– A ognie? – spytała babuś z obawą.
– Wiosną wrócisz i zaczniesz odnowę. Ja pomogę.
Stara osłabiona wzrokiem patrzała na syna:
– A jak zastawia za codziennej? Ty mało masz czasu.
– Wezmę urlop. Zawołał – solidny głos.
Rano wybudziło go zaparzony aromat na ciasteczka. Babuś kuchmowała w kuchni, śpiewając stary pieśni. Kiedy Tomasz wszedł, właśnie rozlewała świeży czaj.
„Co tak wcześnie się wstaje? – spytał z oziębieniem.
– A to o zapomnisz? Masz mordę z czerwonego groszku! – powiedziała babuś, a jej oczy lśniły jakby były w pełni. – jeżeli musisz przeprowadzić wszystko przed wypaczeniem, trzeba ruszyć z nogi.
Po śniadaniu wyszli do warzyw, a wieczorne słońce przypomniało mu dzieciństwo. Po urodzajach, wiosennych kwiatkach, zielonej ziemi.
– Patrz, jak go się zjada! – szczerzyła się babuś, trzymając wszechobecny ziołowy kosz. – Wznowiłam go w zimie, a teraz, o to byś widział!
– To prawda – przyszedł Tomasz, a jego twarz zaczęła się rozświetlać. – Co jeszcze sprawiasz?
Im więcej pracy, tym bardziej Tomasz zauważył, iż Romany wiejskie są czymś, co można mieć. Nie zawsze strzelać z karabinu, nie czas poganiać się do spotkań. Życie płynie zgodnie z kalendarzem, jak sonata, a nie jak skarga.
„Weź, upraw dowód – babuś podała mu porcję świeżej mordy. „To nie to, co w sklepie. To czyste.
Tomasz wziął kłusadę i odgryzł. Sweet kotłedz z lekkim smercem. Ogarnął go nagle smutek, jak płytki szmer, który – może – był czymś, czego chciał uwolnić się od dawna.
– Czego to? – zaniepokoiła się babuś.
– Nic, babuś. Przypominałem sobie, jak tu pracowaliśmy z ojcem.
– On cię kochał, Tomasz. Chociaż za dawno jakoś go pilnować, to pokochał. Wszystkiego dla ciebie zrobił – i do studiów, i do Warszawy, i do domu.
W nocy, gdy siedzieli na porannej poranku, Tomasz zadzwonił do Kasi i opowiedział o swoich postapiach.
– To dobry wybór, synku – powiedziała Kasia. – Babuś by się z godzinami zadławiła, by tylko było jeszcze jedno?
– Ale zimą bedzie u nas – zauważył Tomasz.
– Oczywiście! Kasia już przygotowuje pokój. Kupiłam choćby kwiaty na to podkładanie – te same cytrynowe, które babuś uwielbiała.
Podczas czekania, Tomasz patrzył na babuś, która siedziała w kurze, przepracowując mordę, a jej twarz była spokojna, jakby była zadowolona.
– Wiesz, – śmiało się, – wezmę urlop nie tylko wiosną, ale i w sierpniu. Przyjedziemy z córką i Kasią, zostanie nam do zasług.
– I dobrze – skinęła babuś. – By córka wiedziała, gdzie to spożywa. Chyba myśli, iż wszystko z Internetu.
Tomasz się śmiał i objął babuś.
– Masz rację, babuś. Zawsze masz rację.
Kolejne dni poświęcili robotom. Wyciągnęli ziemniaki, zbierali warzywa, a przewidywane mordy i winogrona. Tomasz czuł, jak chaos warszawski powoli znika, jakby wewnętrznie z nim skończył. Powróciła święta pokoju, którą długo zapomnienie, ale zawsze ważna.
„Widzisz, – mówiła babuś, pokazując na półki z konserwami – to wszystko z ziemi, z własnych rąk. Czy można to zostawić?”
„Nie, babuś. Masz rację”.
W dniu odjazdu babuś wstała wcześnie. Przygotowała mu śniadanie, upiekła konserwy, marzyła, iż jedzie z sąsiadkiem Wilczym, który przyniósł parę słoików miodu.
„Przekaż Kasi i Atce, – nakazała, ułożąc wszystko w paczce, – powiedz, iż wszystko jest piękne. A ja przywiozę coś na zimę”.
„Dobrze, babuś”.
Przed odjazdem babuś nagle objęła syna, jak kiedyś w dzieciństwie.
„Dzięki, synku, iż nie poszedłeś dalej. Za to, iż pomógłeś. Sam nie byś sobie z tym poradził.
– Babuś, – objął ją ciepło – to cię dziękuję. Za to, iż jesteś święcią, za to, iż jesteś taki…
– Jaki? – babuś uśmiechnęła się.
– Prawdziwa – powiedział Tomasz. – Jak twoja morda.
Taksówka z Warszawy zabrała Tomasza, a on cały czas nadビルde o babuś, o jej ziemi, o urodzaju, który nie był skończony, a tylko początek nowego. Życie działało dalej, jak starą jablonię, jak marzydy, które nie przestały nas cieszyć, jak ziemia, którą lubimy i która nas lubi z powrotem.
W Warszawie czekała go Kasia i córka, a za kilka miesięcy przyjedzie babuś – zmęczona zimą, ale pełna planów na wiosenną zasiew. A Tomasz wie, iż weźmie urlop, by pomóc jej w tym zasiewie. Bo korzenie się nie zapominają, tak samo jak ziemia, na której z nas narodziło się.
Ostatni plon tego roku został zebrany, ale przyszłość jest pełna nowych plonów. I Tomasz wie, iż będzie dalej przyczyniać się do każdego z nich.
Nauczona rzecz? Nie mów nie do starszych – tylko posłuchaj. Bo to oni pamiętają, czym byliśmy i czym chcemy być. Bo ziemia potrzebuje rąk, które ją pożądamy, a te ręce… są zawsze u nas.