„Ostatni grosz dla dziecka: jak kierowca autobusu szkolnego zmienił życie”

polregion.pl 1 dzień temu

Poranek był wyjątkowo srogi. Śnieg oślepiał, przenikliwy wiatr smagał twarz, a drogi pokryły się gładką warstwą lodu. Wojciech, kierowca szkolnego autobusu z małej miejscowości pod Białymstokiem, otworzył drzwi, wpuszczając do środka gromadkę dzieci owiniętych w szaliki, czapki i puchowe kurtki.

— Żwawo, bo mi uszy odmarzną! — zażartował, uśmiechając się szeroko.

— Pan Wojciech, jaki pan zabawny! — zaśmiała się pierwszoklasistka Zosia. — A dlaczego pan nie ma szalika? Mama zawsze kupuje szaliki!

— Gdyby moja mama jeszcze żyła, na pewno by mi kupiła najcieplejszy i najładniejszy — odparł z ciepłym smutkiem w głosie. — A tak, to tylko mogę ci zazdrościć, Zosiu.

— Powiem mojej mamie, żeby i panu kupiła!

— Umówione. A teraz zajmijcie miejsca, bo lód na drodze to nie żarty.

Wojciech nie był zwykłym kierowcą. Był kimś, kto każdego ranka witał dzieci uśmiechem i żartem. Znał je wszystkie po imieniu, pamiętał, kto ma urodziny, a kto kartkówkę. Dzieci go uwielbiały. W domu jednak sprawy wyglądały mniej różowo.

— Wojciech, masz pojęcie, jak długo jeszcze będziemy spłacać ten kredyt za twoją „miłość do dzieci”? — mówiła z rozpaczą w głosie jego żona Elżbieta.

— Kocham tę pracę… Znajdę sposób. Obiecuję — upierał się, choć serce ściskało mu się z poczucia winy i bezsilności.

Tego ranka, gdy autobus podjechał pod szkołę, Wojciech przypomniał dzieciom, by uważały na oblodzone schody.

— Aniu, tylko nie urządzaj sobie zawodów w łyżwiarstwie na stopniach!

Gdy wszyscy wysypali się z autobusu, Wojciech zamierzał wstąpić do pobliskiej kawiarni, by rozgrzać się gorącą kawą i odmrozić dłonie.

Nagle z tylnych siedzeń dobiegł cichy szloch.

— Hej, mały, o co chodzi? — zawołał, podchodząc.

Na ostatnim siedzeniu skulony jak mysz siedział chłopiec. Łzy błyszczały mu w oczach, a ręce były sine z zimna.

— Dlaczego nie idziesz do szkoły?

— Zimno… — wyszeptał. — Rękawice mi się porwały, a mama z tatą mówią, iż nie ma pieniędzy na nowe…

Wojciech zaciął zęby. Zdjął własne, grube rękawice i włożył je na zmarznięte, małe dłonie chłopca.

— No i co, cieplej? Słuchaj, mam znajomego, który robi rękawice — takie, iż choćby niedźwiedzia ogrzeją. Po lekcjach ci parę przyniosę.

— Naprawdę? — oczy chłopca rozbłysły. — Dziękuję!

Ale Wojciech wiedział, iż żaden „znajomy” nie istniał. To był tylko wykręt. Na kawę nie poszedł. Ostatniego złotego wydał w pobliskim sklepiku — kupił rękawice i tani szalik. A wieczorem, gdy dzieci wsiadały do autobusu, wręczył je chłopcu.

— Masz, synku. Niech grzeją. Nie przejmuj się pieniędzmi. Dorośli się tym zajmą.

Chłopiec rzucił mu się na szyję. Wojciech powstrzymał łzy, ale w środku wszystko się ścisnęło.

Kilka dni później wezwano go do dyrektora.

— Za co? — pomyślał, nerwowo pukając do drzwi.

— Proszę wejść, Wojciechu — uśmiechnął się dyrektor. — Dowiedzieliśmy się, iż pomógł pan chłopcu o imieniu Kacper. Jego ojciec, były strażak, został ranny, teraz rodzina żyje z małej renty. Pański gest nie przeszedł niezauważony.

Wojciech milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.

— A jeszcze jedno. Dowiedzieliśmy się o tej skrzynce przy szkole…

Okazało się, iż Wojciech postawił przy wejściu plastikowy pojemnik z napisem: „Zmarzłeś? Weź. Niech będzie ci ciepło. Od kierowcy autobusu”, i włożył tam kilka par rękawic oraz szalików kupionych za swoją skromną pensję.

Ta skrzynka przewróciła wszystko do góry nogami.

Nauczyciele, rodzice, pracownicy szkoły zaczęli przynosić tam swoje dary. Jedni dodawali czapki, inni — ciepłe skarpety. Po tygodniu obok pojawiła się tabliczka: „Punkt Dobra”.

Wojciecha zaproszono na apel szkolny. Otrzymał podziękowania od dyrekcji, podwyżkę i propozycję prowadzenia programu pomocy dla dzieci z ubogich rodzin.

Ale dla niego najważniejsze było coś innego.

Widział, jak dzieci nie tylko się witają, ale podbiegają z uściskami. Jak rodzice ściskają mu dłoń i szepczą „dziękuję”. Jak w skrzynce zawsze coś się znajduje — nie z przymusu, ale z chęci pomocy.

— Widzisz, Elu… — powiedział pewnego dnia żonie, wskazując przez okno na pojemnik. — W końcu znalazłem sposób, żeby to miało sens.

Ona bez słów przytuliła go mocno.

Czego może nas nauczyć ta historia? Czasem jeden dobry uczynek rozpoczyna lawinę wydarzeń, która zmienia ludzkie życia. Wojciech oddał swoje ciepło — i dostał w zamian o wiele więcej. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, iż dobro wraca. Zawsze.

Idź do oryginalnego materiału