Głos Krzysztofa drżał z bezsilności. Bogna! Bogna, co ty wyprawiasz?! Przecież wiesz, co dla ciebie czuję! Dlaczego mi to robisz?
Odmówiła mu spojrzenia, odwracając się gwałtownie ku oknu. Nie komplikuj, Krzysztof! Decyzja zapadła. Adam to wartościowy człowiek, stabilny finansowo. Będziemy godnie żyć.
Miłość? To, co było między nami? Nic dla ciebie nie znaczy?
Gniotąc dłonie do bólu, przyznałaź w myślach: znaczyło. Bardziej, niż śmiała przyznać. Ale mama leżała po drugim zawale, a koszty leczenia przerastały wszystko, co kiedykolwiek mieli.
To było piękne powiedziała chłodnie. Ale życie to nie bajka.
Krzysztof sięgnął ku niej i zawahał. Boguś… Pamiętasz jezioro? Kiedy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię… Przysięgaliśmy sobie…
Przestań! skrzywiła się, raptownie się odwracając. Co minęło, nie wraca.
Patrzył, jakby widział ją pierwszy raz. W końcu skinął głową. Rozumiem. Zatem… Wziął kurtkę z komody. Życzę szczęścia, Bogna Januszówna.
Wyszedł bez trzaskania drzwiami. Słyszała jego kroki niknące na schodach. Wtedy dopiero zapłakała.
Adam Marek rzeczywiście był porządnym człowiekiem. Pięćdziesięcioletni wdowiec, dyrektor dużej firmy, proponował nie małżeństwo, ale pewność. Kiedy mama trafiła do szpitala, pokrył koszty leczenia, oczekując tylko jej zgody.
Młoda, piękna, inteligentna jesteś mówił, trzymając ją za rękę. Ja potrzebuję towarzystwa. Pasujemy do siebie.
Kiwała głową, czując się towarem. Nie miała wyboru. Mama zdrowiała, lekarze obiecywali pełny powrót do formy przy dobrych lekach.
Ślub był cichy, w gronie najbliższych. Adam okazywał się troskliwym mężem. Nie żądał miłości, poprzestając na szacunku. Bogna starała się być dobrą żoną.
Krzysztofa nie widziała miesiącami. Spotkali się przypadkiem w przychodni.
Jak leci? spytał uprzejmie, jak znajomego.
W porządku. A u ciebie?
Też. Dużo pracuję.
Wyglądał szczuplej, opalony, w nowym garniturze. Chciała spytać skąd pieniądze, powstrzymała się.
Mama? Krzysztof zawsze ją lubił.
Lepiej. Dochodzi do siebie.
Pozdrów.
Pozdrowię.
Stali w korytarzu i Bogna nagle przypomniała sobie zimowy dzień, gdy Krzysztof ją uratował. Miała siedemnaście lat, on dziewiętnaście. Jeździli na łyżwach po zamarzniętym jeziorze pod Toruniem. Lód zdawał się mocny, ale Bogna odsunęła się za daleko.
Krzysztof usłyszał cichy trzask. Krzyknął, by stała w miejscu, czołgając się po lodzie. Kiedy wpadła pod wodę, złapał ją za rękę. Potem była walka z lodowatą otchłanią, jego rozpaczliwa walka, jego własna kurtka, w którą ją otulił.
Wszystko będzie dobrze szeptał, rozcierając jej sine dłonie. Nie zostawię cię. Nigdy.
Wtedy przysięgli sobie miłość na całe życie. Bogna miała siedemnaście lat i wierzyła w miłość wieczną.
Muszę już iść wrócił jej do teraźniejszości.
Tak, jasne.
Poszedł. Bogna stała długo w korytarzu, zderzak z badaniami w dłoni.
Życie z Adamem toczyło się równo. Wybudował mamie dom na przedmieściach Gdańska, zapewnił opiekunkę, zatrudnił Bognę w swojej firmie na dobrym stanowisku. Prowadziła biuro, zarabiała godziwie, czuła się bezwartościowa.
Jesteś dziś jakaś smutna zauważył mąż przy kolacji.
Tylko zmęczona.
Może wyjedziemy? Na działkę weekend?
Adam był uważny. Zauważał jej nastroje, starał się dogodzić, kupował prezenty. Wiedziała, iż wiele kobiet czułoby się szczęśliwymi na jej miejscu.
Dobrze. Pojedźmy.
Działka Adama była luksusowa, z basenem, ogrodem. Bogna leżała na leżaku, wpatrując się w chmury. Mąż czytał gazetę.
Słuchaj, pamiętasz Krzysztofa Dębaka? spytał niespodziewanie.
Drgnęła.
Pamiętam. Czemu?
Piszą tu o nim. Zrobił karierę. Ma dużą firmę budowlaną, stawia osiedla rezydencjalne. Podobno bardzo mu idzie.
Adam pokazał zdjęcie w gazecie. Krzysztof stał przed budującym się domem, uśmiechnięty. Pełen pewności siebie.
Cieszę się jego sukcesem stwierdziła obojętnie.
Zdolny chłopak. Szkoda, iż nie stanął konkurencji wtedy zaśmiał się mąż.
Bogna spojrzała uważniej. Nie było w nim złości czy zazdrości, raczej smutek.
O czym ty?
Tak sobie. Myślę czasem, co by było, gdyby okoliczności były inne.
Gdyby.
Adam był nie tylko bogaty, ale i mądry. Doskonale rozumiał, dlaczego Bogna za nie
Alicja, co ty wyprawiasz?! głos Marcina drżał z rozpaczą. Przecież wiesz, co dla mnie znaczyłaś! Czemu mi to robisz?!
Odwróciła się do okna, by nie widzieć jego twarzy. Nie komplikuj. Decyzja zapadła. Andrzej Górski jest dobrym człowiekiem, ma świetną pozycję, zapewni nam godne życie.
A miłość? To, co było między nami? To nic nie znaczy?
Ścisnęła pięści, aż paznepoznokcie wbiły się w dłonie. Oczywiście iż znaczyło. Bardziej, niż mogła sobie przyznać. Ale mama leżała po drugim zawale, a koszty leczenia sięgały kwot, których z Marcinem nigdy by nie zebrali.
To była piękna bajka, ale życie nim nie jest rzuciła zimno.
Marcin postąpił krok, wyciągnął rękę, ale zatrzymał się. Alu… Pamiętasz jezioro Śniardwy? Gdy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy sobie…
Przestań! odwróciła się gwałtownie. Nie przypominaj! Co minęło, nie wróci.
Patrzył na nią jak na obcą. Wreszcie skinął powoli. Rozumiem. Więc… Siegnął po kurtkę z komody. Szczęścia ci życzę, Alicjo Nowicka.
Wyszedł bez trzaskania drzwiami. Gdy jego kroki ucichły na klatce schodowej, pozwoliła łzom płynąć.
Andrzej Górski rzeczywiście był dobry. Pięćdziesięcioletni wdowiec, prezes dużej firmy, oferował nie małżeństwo, ale stabilność. Gdy mama trafiła do szpitala, pokrył wszystkie koszty leczenia, prosząc jedynie o rękę.
Jesteś młoda, piękna, mądra mówił, trzymając ją za dłoń. Ja szukam towarzyszki życia. Pasujemy do siebie.
Przytakiwała, czując się jak towar na targu. Ale wyboru nie miała. Mama wracała do zdrowia lekarze obiecywali pełny powrót do sprawności przy drogich lekach.
Cichy ślub w wąskim gronie. Andrzej był uprzejmym mężem. Nie żądał miłości, zadowalając się szacunkiem. Alicja starała się być dobrą żoną.
Marcina nie widziała miesiącami. Spotkali się przypadkiem w przychodni.
Co słychać? spytał uprzejmie, jak znajomego.
W porządku. U ciebie?
Też. Dużo pracuję.
Schudł, opalił się, nosił nowy garnitur. Chciała spytać o źródło pieniędzy, powstrzymała się.
Mama jak? zawsze ją lubił.
Lepiej. Dochodzi do siebie.
Pozdrów.
Pozdrowię.
Stali w korytarzu. Nagle przypomniała sobie tamten zimowy dzień na lodzie, gdy ją uratował. Miał dziewiętnaście, ona siedemnaście. Kruchy lód załamał się pod nią.
Chrzęst był cichy, ale on usłyszał. Pełznął po lodzie na brzuchu. Chwycił ją za rękę, gdy zanurzała się w czarną wodę. Po gorączkowej walce wyciągnął ją, okrył własną kurtką.
Wszystko będzie dobrze szeptał, rozcierając jej zsiniałe dłonie. Nie zostawię cię. Nigdy.
Przysięgli sobie wieczną miłość. Alicja miała siedemnaście lat i wierzyła w nią święcie.
Muszę lecieć wrócił jej do teraźniejszości.
Jasne.
Odszedł. Alicja długo stała w korytarzu, gniotąc skierowanie do lekarza.
Życie z Andrzejem toczyło się równo. Wybudował mamie dom pod Warszawą, zapewnił opiekunkę, zatrudnił Alicję w swojej firmie. Prowadziła dokumentację, otrzymywała wysoką pensję, czuła się nic niewarta.
Jesteś dziś jakaś smutna zauważył mąż przy kolacji.
Tylko zmęczona.
Może wyjedziemy na weekend do Konstancina? bywał uważny.
Dacza była luksusowa. Alicja wylegiwała się na leżaku, patrząc w chmury. Mąż czytał gazetę.
Pamiętasz Marcina Kowalskiego? spytał nagle.
Alicja drgnęła.
Pamiętam. Co z nim?
Piszą o nim. Założył
Alicja gniotąc obrus nagle pojęła z palącą jasnością, iż Marcin wydobył ją z lodowatej toni, ale ona zatopiła jego dusze w oceanie nieufności na zawsze.