Osiem lat bez ukochanej mogiły matki — powrót i nowy sens życia w twarzy dziecka.

polregion.pl 3 godzin temu

Marcin zatrzymał samochód przed bramą cmentarza i ciężko westchnął. Boże, ile razy obiecywał sobie tu przyjechać? Ile razy odkładał to „na później”? Gdy mama jeszcze żyła – nie miał czasu. Po jej śmierci – jakby przeszłość w ogóle przestała istnieć.

A przecież od dawna powinien się ocknąć. Zrozumieć, iż cały ten świat, który tak mozolnie budował wokół siebie, był tylko fasadą. Ani jedno słowo, ani jeden gest nie miały prawdziwego fundamentu. Ironiczne, ale choćby był wdzięczny Agacie – już byłej żonie – iż rozwaliła ten kruchy domek z kart. Po prostu bach – i wszystko runęło! Taka idealna z pozoru rodzina, takie „prawdziwe” przyjaźnie… A w rzeczywistości – jego żona, jego najlepszy kumpel i cała ta paczka, która wiedziała i milczała. To nie był zwykły upadek. To był cios, z którego Marcin do tej pory nie potrafił się podnieść.

Po rozwodzie wrócił do rodzinnego miasta. Minęło osiem lat od pogrzebu mamy. Osiem lat! I ani razu nie znalazł czasu, by zajrzeć na grób. Dopiero teraz, gdy z życia nie zostało nic dobrego, pojął jedną prostą prawdę: mama była jedyną osobą, która nigdy by go nie zdradziła.

Ożenił się późno – miał trzydzieści trzy lata, a Agata ledwo dwadzieścia pięć. Dumny był z niej jak z trofeum. Piękna, elegancka, „wysokich lotów”, jak mu się wtedy wydawało. Teraz pamiętał już tylko jej twarz wykrzywioną wściekłością, słowa, którymi ciskała: iż nienawidziła go przez całe ich krótkie małżeństwo, iż każda noc z nim była dla niej udręką. Do dziś nie pojmował, jak mógł być tak ślepy. Płakała, przepraszała, mówiła, iż czuła się samotna… Ale gdy tylko padło „rozwód” – maska opadła. Oto prawdziwa Agata.

Marcin wysiadł z auta, sięgając na tylne siedzenie po ogromny bukiet kwiatów. Szedł wolno, patrząc pod nogi. Ścieżka pewnie zarosła. choćby nie przyjechał, gdy stawiano nagrobek – wszystko załatwił przez internet, zdalnie. Jak symbol całego jego życia: wszystko z daleka, wszystko nieprawdziwe.

Ogrodzenie było czyste. Nagrobek też. Kwiaty świeże, ziemia równo przekopana. Ktoś dbał o grób. Pewnie któraś ze starych przyjaciółek mamy. Chociaż… synowi, jak widać, nie było to potrzebne.

Otworzył furtkę i szepnął:

— Cześć, mamo…

Gardło ściśnięte, oczy w ogniu. Marcin nie spodziewał się, iż zapłacze. On – biznesmen, zimny, wyrachowany, przyzwyczajony do trzymania fasonu. A teraz szlochał jak dziecko. Nie hamował łez. Były wyzwalające, zmywały z duszy wszystko, co wiązało się z Agatą, zdradą, bólem. Jakby mama naprawdę była przy nim, głaskała po głowie i szeptała: „Nic się nie martw, synku… Wszystko będzie dobrze”.

Długo siedział. W milczeniu. Ale w myślach rozmawiał. Przypominał sobie dzieciństwo: jak się przewracał, rozbijał kolana, a mama smarowała jodyną i powtarzała: „Zaraz się zagoi, choćby śladu nie zostanie”. I rzeczywiście się goiło. Z czasem. Z każdym razem bolało mniej. A mama zawsze dodawała: „Do wszystkiego można się przyzwyczaić, tylko do zdrady – nigdy”.

Teraz rozumiał każde jej słowo. Wtedy wydawały się tylko czułymi frazesami, a okazały się mądrością.

Płacenie sąsiadce za doglądanie domu nie było problemem, ale jak długo można trzymać dom zamknięty? Uśmiechnął się, wspominając, jak poznał sąsiadkę. Był wtedy w kiepskim stanie. A jej córka – Kasia – przywitała go z takim ciepłem… Rozmawiali i jakoś samo wyszło. Wyjechał nad ranem, zostawiając karteczkę, gdzie położyć klucze. Pewnie z jej perspektywy zachował się podle. Ale przecież nic nie obiecywał. To było z obopólną zgodą. Ona właśnie rozwiodła się z tyranem-mężem, opowiadała, jak jej ciężko. Oboje byli samotni. No i zeszli się na chwilę.

— Panie, pomoże mi pan?

Marcin gwałtownie się odwrócił. Stała przed nim mała dziewczynka, siedmio-, może ośmioletnia, z pustym wiaderkiem w rękach.

— Muszę przynieść wody, żeby podlać kwiatki. Razem z mamą je posadziłyśmy, ale dziś mama zachorowała. Na dworze upał – zwiędną! Ale wiaderko za ciężkie. Nie doniosę sama. Tylko niech pan nie mówi mamie, iż tu przyszłam sama. Jak będę nosić po trochu, i tak się zorientuje, iż znikałam.

Marcin się uśmiechnął:

— No jasne, pokaż, gdzie iść.

Dziewczynka pobiegła przodem. Gadatliwa, żywa. W pięć minut dowiedział się prawie wszystkiego: jak mama nie posłuchała rady i napiła się zimnej wody, jak zachorowała, jak przyszły na grób babci, która odeszła rok temu, i jak babcia na pewno by ją za to zrugała. Jeszcze dziewczynka chodziła już rok do szkoły i postanowiła dostawać same piątki – a potem skończyć szkołę ze złotym medalem!

Z każdym słowem Marcinowi robiło się lżej. Dzieci to prawdziwy cud. Pomyślał, jak chciałby mieć normalną rodzinę: żonę, która go kocha, i dziecko, które na niego czeka. Jego Agata była jak droga lalka – ładna, ale bezduszna. O dzieciach choćby mowy nie było. Według niej „trzeba być kompletną idiotką, żeby dla piszczącego gratka poświęcić figurę”. Pięć lat razem. I teraz zdawał sobie sprawę: nie miał ani jednego ciepłego wspomnienia z tego małżeństwa.

Postawił wiaderko, a dziewczynka zabrała się za delikatne podlewanie. Marcin spojrzał na nagrobek i zastygł. Na zdjęciu była… sąsiadka. Matka Kasi. Babcia tej malutkiej.

— Zofia Stanisławówna była twoją babcią?

— Tak! A pan ją znał? Choć po co pytam – pan przecież był u babci Zosi!

Marcin przeniósł wzrok na dziewczynkę:

— To znaczy wy… z mamą tu mieszkacie?

— No jasne! Mówiłam przecież – mama nie pozwala mi samej chodzić na cmentarz.

Marcin zmieszany patrzył na dziecko. Więc Kasia tu wróciła i ma córkę. A on choćby nie wiedział… Chwila. Nie miał pojęcia, ile lat ma Marysia. Może dziecko pojawiło się później?

Dziewczynka gwałtownie się pożegnała i pobiegła, przypominając, iż nie można denerwować mamy.

Marcin wrócił do grobu matki, usiadł i zamyślił się. Coś w nim pękło. Pewnie teraz Kasia sama dogląda domu. I płMarcin wstał, otarł łzy i postanowił, iż od tej chwili jego życie zacznie się na nowo – z Kasią i Marysią u boku.

Idź do oryginalnego materiału