— Dima i Lena zaprosili nas do siebie — oznajmił Andrzej podczas kolacji, choćby nie patrząc na żonę. — Jutro idziemy.
— Może upiekę coś? Szarlotkę? Nie wypada iść z pustymi rękami — zaproponowała Ewa.
— Nie trzeba. Lena świetnie gotuje — machnął ręką mąż. — Wystarczy wino i owoce.
Ewa skinęła głową, ale w środku kipiała. Tak, nie była mistrzynią kuchni, a czasu i tak brak — mały syn, cały dom na jej głowie. Ale stara się, gotuje, sprząta. Tylko nikt tego nie widzi.
Lenę widziała raz, na firmowym przyjęciu, i to przelotnie. A teraz – iść do nich, jak na komendę, jeszcze z podtekstem, iż cudze żony są lepsze.
Wieczorem w sobotę Ewa się wystroiła, ułożyła włosy – w końcu miło wyjść między ludzi. Zostawili syna u babci i pojechali.
Mieszkanie Leny i Dimi naprawdę było idealne. Wszędzie błysk, przytulność, unosił się zapach pieczonej kury i świeżego ciasta. Ewa ukradkiem rozejrzała się – oni też mieli dziecko, ale ani jednej zabawki, ani okruszka na podłodze. A Lena wyglądała, jakby wyszła prosto z salonu piękności.
— U was tak przytulnie! — powiedziała uprzejmie Ewa.
— I czysto — dodał Andrzej. — Nie to, co u nas. Ewciu, ucz się od niej!
Wszyscy się zaśmiali. Oprócz niej. Ukłuło ją. Zgasiła uśmiech i zaciśnęła usta. Chciała wyjść od razu, ale grzeczność nie pozwalała.
Przy stole rozmowa toczyła się gładko, aż Andrzej zaczął zachwycać się Leną: gotuje, wygląda perfekcyjnie, mężowi koszule prasuje.
— Oto żona! — wykrzyknął. — Taką bym chciał!
— A ja? — nie wytrzymała Ewa.
— No co ty, ty też jesteś… tylko Lena to wzór. Nie bierz tego do siebie.
Ewa wstała i wyszła do łazienki. Zamknęła się i rozpłakała. Porównuje ją. Upokarza. A ona – wszystko dla niego.
Wróciła do stołu, udając, iż wszystko gra.
Ale wtedy odezwała się sama Lena.
— Andrzej, skoro tak podziwiasz, jak wyglądam, to weź przykład z Dimi. On zajmuje się synem, gdy ja jestem na siłowni, u kosmetyczki czy na zakupach. A ty zostawiasz Ewę samą i jeszcze narzekasz?
Andrzej się zmieszał, ale próbował żartować:
— No… nie wszyscy mogą być tacy idealni.
— Ewa też mogłaby być idealna, gdyby nie dźwigała wszystkiego sama — nie ustępowała Lena. — Może gdybyś choć czasem pomógł, mielibyście porządek, a ona – siły na siebie.
— Co to, napad na mnie? — warknął Andrzej. — Tylko powiedziałem komplement!
— Nie, upokorzyłeś żonę. Cały czas. A chwalenie mnie to nie powód, by Ewę ośmieszać — ostro powiedział Dima. — choćby nie zrozumiałeś, jak jej było ciężko to słuchać.
— Ewa, powiedz im! — zwrócił się do żony Andrzej. — Wytłumacz, iż wszystko w porządku.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się, ale w oczach miała pustkę.
— Nie, Andrzej. Nic nie jest w porządku. Upokarzasz mnie. Systematycznie. Jestem zmęczona.
— Więc teraz jesteś przeciwko mnie?! — syknął. — Chodźmy stąd. Wstyd i hańba.
— Jak coś, dzwoń — cicho powiedziała Lena, gdy Ewa się żegnała.
W taksówce Andrzej wybuchnął krzykiem. W domu kontynuował. Już z oskarżeniami: „Oni cię nastawili! U nas wszystko było normalne!”
Ale Ewa nie krzyczała. Nie tłumaczyła się. Po prostu przygotowywała się do jutra – do chwili, gdy złoży pozew o rozwód.
Miesiąc później już pracowała. Syna przyjęli do przedszkola. W końcu odetchnęła. Zrobiło się lżej. Nikt nie porównuje. Nikt nie wyrzuca. I już nie boi się ciszy w mieszkaniu. Cisza to nie pustka, tylko wolność.