Ojej, kto to taki?” – zdziwiła się Lucyna, wchodząc do kuchni przyjaciółki.

newsempire24.com 1 dzień temu

Ojej, kto to? wykrzyknęła Zosia, wchodząc do kuchni przyjaciółki.

Pod żółtym światłem lampy, w kącie przy najmniejszej szafce, przycupnął nieśmiało łysiejący mężczyzna koło czterdziestki. Skromnie, ale z wprawą, kroił koperek szerokim nożem należącym do Agaty.

Zosia, to Tomek. Tomek, to Zosia mruknęła Agata, wyraźnie zawstydzona. Masz cukier, chodź.

Wepchnęła sąsiadce do rąk blaszankę oznaczoną kryształkami cukru i pospiesznie wypchnęła ją do przedpokoju.

Miło mi! zdążyła jeszcze huknąć Zosia przez ramię, próbując ogarnąć bystrym spojrzeniem nowego przyjaciółki.

Ale choćby w szczegółach nie robił wrażenia. Nie było tu nic, co tłumaczyłoby tak szybkie wprowadzenie go do kuchni w Agatinym fartuchu w pączki.

Tomek, zaraz wracam! krzyknęła Agata w stronę kuchni i zatrzasnęła drzwi.

W przedpokoju Zosia złapała ją w żelazny uścisk:

Gadaj!

Co mam gadać? próbowała się wykręcić Agata. Ech, dobra, chodź.

Wyszły z mieszkania, przemknęły przez ciasny przedpokój i wślizgnęły się do sąsiedniej kawalerki.

W mieszkaniu Zosi unosił się zapach cynamonu i perfum Diora. Całe wnętrze, począwszy od śnieżnobiałego pufa przy drzwiach, mówiło gościom o czułej dbałości gospodyni o swój dom.

Nie to, co u mnie! myślała załamanym tonem Agata, wchodząc do przyjaciółki, i przypominała sobie swoje odklejające się tapety w korytarzu.

Gadaj! powtórzyła stanowczo Zosia.

Wsypała cukier do miski z kremem i, uzbrojona w trzepaczkę, wpatrywała się wyczekująco w sąsiadkę.

A co z twoim Krzysztofem? znów spróbowała uciec od tematu Agata.

Na zebraniu. Nie wróci szybko. No więc?

No co? Zobaczyłam go na targu. I… zabrałam.

Jak to? Zosia zmarszczyła brwi z niedowierzaniem.

No, patrzę, stoi facet z zieleniną. W płaszczu, wygląda przyzwoicie. Ale taki zaniedbany. Podeszłam. Ile koperku? pytam. A on na to: A może pani go dostanie w prezencie?. Ja mówię: Co pan, nagle?. A on: Tak sobie wymyśliłem jeżeli podejdzie do mnie kobieta ze smutnymi oczami, to wszystko jej oddam. Proszę wziąć, sam go hodowałem.

No i ty…?

No i wzięłam. Odwróciłam się, żeby iść, ale potem mówię: A skąd pan wie, iż moje oczy są smutne? Wcale nie są!. A on tak na mnie popatrzył w milczeniu… A potem wziął moje torby i poszedł obok.

A ty? Zosia zapomniała o trzepaczce w dłoni i podrapała nią swoją nastroszoną grzywkę.

A ja idę, milczę, myślę, co robić. W końcu uznałam no przecież ewidentnie zagubiony facet. Niech będzie. Poznaliśmy się w drodze.

No ty dasz! I tak po prostu z ulicy faceta do domu przyprowadziłaś? Schowałaś chociaż cenne rzeczy?

Zosia! warknęła Agata. Co ty wygadujesz? On jest, nawiasem mówiąc, lekarzem. Radiologiem.

Aha, dokumenty obejrzałaś?

Słuchaj, przecież sama mi opowiadałaś! zasmuciła się Agata. O awokado…

Jakim awokado? Zosia była już kompletnie zdezorientowana.

A Agata znów w myślach cofnęła się do tamtego wieczoru w tej samej kuchni…

Awokado rozłożyło się przed nią cienkimi paskami w gradiencie zieleni. Jego cząstki, ciemnozielone przy skórce, przechodziły w mleczno-oliwkowy odcień przy pestce.

Agata nigdy nie umiała wybierać awokado. Stojąc przy sklepowych półkach, godzinami przebierała ciemne, lśniące owoce, dotykała ich wypukłości, lekko naciskała, próbując odgadnąć miękkość miąższu pod skórką. Odkładała jedne, brała inne, minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ona wciąż starała się wyczuć tajemnicę idealnego awokado.

Czasem wydawało jej się, iż ją pojęła. Wtedy radośnie niosła do domu ulubiony owoc (pewnego dnia okazało się, iż to nie warzywo i nie owoc). W kuchni natychmiast wyciągała nóż i z drżeniem wbijała go w miąższ. Ale najczęściej nóż wchodził w awokado jak w ziemniaka pokonując opór. Już wtedy było jasne, iż smak nie będzie ten. W takich przypadkach Agata zostawiała niedojrzały owoc na stole; po paru dniach dochodził i stawał się całkiem znośnym daniem.

Ale tamtego dnia na talerzu przed nią leżało właśnie to awokado. Kupiła je Zosia znacznie szczęśliwsza w wyborach. Agata chwyciła widelec, delikatnie nabrała kremowy miąższ i ostrożnie położyła go na języku. Takiego awokado nie trzeba żuć wystarczyło włożyć kawałek do ust, by po chwili jego świeży smak z nutą orzecha wypełnił całe wnętrze…

Wtedy powiedziałaś, iż awokado nie ocenia się po wyglądzie. I po dotyku też nie zawsze. Trzeba je poczuć wyjaśniła Agata, wracając z wspomnień.

I co to ma wspólnego z facetami?

No, u ciebie zawsze wychodziło. Jak z awokado… Nie tak jak u mnie Agata spuściła głowę.

I co, tego… Tomka, poczułaś? Zosia z trudem przypomniała sobie imię nowego i znów zdziwiła się jego pospolitości.

Zrobiło mi się przy nim jakoś cicho. Choć wokół był targ i tłok. Pomyślałam, iż może nic, iż jest taki… zwyczajny?

Aha… no dobra. Idź już, bo jeszcze zatęskni.

Zosia gwałtownie wypchnęła przyjaciółkę za drzwi razem z blaszanką po cukrze i przywarła uchem do szpary. Usłyszała kliknięcie sąsiednich drzwi. Cisza.

No i dobrze. A może jednak…? wróciła do kuchni i wreszcie zanurzyła trzepaczkę w kremie do tortu.

A Agata weszła do przedpokoju i zobaczyła tam Tomka. Wciąż w jej fartuchu w pączki, stał teraz na taborecie i przyciskał do ściany kawałek tapety.

Prz

Idź do oryginalnego materiału