**Dziennik Lary Nowak**
Proszę pani, czy mój autobus już odjechał? zapytał zdyszany mężczyzna.
Pani, może wie, czy ostatni autobus jeszcze jest? do przystanku podbiegł starszy pan, w dżinsowej kurtce i sportowych spodniach, z wysłużoną torbą przez ramię. Zwyczajna twarz z wąsami, których Lara Nowak nigdy nie odpuszczała. Odwróciła się, nie odpowiadając.
Pani, trudno pani powiedzieć? Przecież pani też czeka na autobus? Mężczyzna odzyskał oddech i rzucił ciężką torbę na ławkę obok Lary.
Na nic nie czekam burknęła, ale pomyślała, iż już późno, a nuż jakiś dziwak. Dodała łagodniej: Jakiś odjechał pięć minut temu, nie patrzyłam.
No to koniec! Osunął się na ławkę tak gwałtownie, iż Lara przestraszyła się, iż się złamie, i poderwała się.
Też pani się spóźniła? Nie dawał spokoju.
Lara poprawiła płaszcz i postanowiła iść do domu. Godzinę temu ogarnęła ją nagła potrzeba wyjścia. Duszno, samotnie nigdy tak nie było wcześniej.
Całe życie mieszkała w pojedynkę i była szczęśliwa. Przyjaciółki wychodziły za mąż, miały dzieci, ale ona nigdy tego nie chciała. Pamiętała matkę na wsi, rodzącą jedno po drugim. Troje oddała do internatu, a Lara najstarsza uciekła do miasta. Skończyła profesjonalne kursy, została księgową i całe życie przepracowała w kawiarni Złoty Liść. Wesoła muzyka, dobre jedzenie!
Najpierw tylko księgowa, potem główna, aż do emerytury. Wesela, jubileusze nigdy się nie nudziła. Dobra pensja, własne mieszkanie, wyjazdy. Innego życia nie pragnęła.
Rok temu nowy właściciel oznajmił, iż Lara nie nadąża za zmianami. Wypchnął ją na emeryturę, choć sama nie planowała.
Początkowo szukała nowej pracy. Potem zrozumiała: to, co oferują, jej nie satysfakcjonuje, a tam, gdzie chciałaby być, potrzebują młodych. Machnęła ręką. Miała oszczędności niewiele, ale starczy.
Z początku było świetnie. Żyła bez planów, bez budzika. Chodziła na spacery, choćby zapisała się na nordic walking. Ale nagle zmęczyło ją to. Tej nocy wyszła na ulicę i usiadła na przystanku.
Samochody mijały, światła migotały, ludzie rozmawiali. A ona czuła, jakby jej nie było. Warszawa żyła swoim życiem, a jej własne nie miało znaczenia. Nikomu nie była potrzebna.
Aż nagle ten mężczyzna.
Też nie ma pani gdzie spać? Ja już raz tu nocowałem. Mieszkam za miastem, pracuję na zmiany. Dziś chłodno, ale mam kanapki. Proszę, świeży chleb, dobra kiełbasa. Niech się pani nie boi. Zaraz znajdę termos, herbatę z cukrem rozgrzejemy się.
Zmienił ton nie wiadomo skąd i wcisnął jej kanapkę. Chciała odmówić, ale nagle poczuła głód. Kolacji nie jadła, obiad ledwo tknięty.
Smaczne, co? zaśmiał się rubasznie. Uważaj, herbata gorąca. Jak pani na imię?
Lara Nowak odparła z pełnymi ustami.
A ja Staszek Kowalski. Dawniej w fabryce, teraz ochrona. Matka chora, leki drogie. Żona odeszła, syn dorósł No, żyję. A pani daleko do domu? Może zamówię taksówkę?
Lara skończyła kanapkę, wypiła herbatę i nagle powiedziała:
Chodź do mnie. Po co na ławce? Tylko się zachowuj, bo ręka ciężka.
Dlaczego pani tu siedziała? Na kogo czekała?
Na nikogo. Idziesz, czy nie?
Rano obudził ją stukot. Wyszedłszy do kuchni, zobaczyła Staszka, który naprawiał cieknącą spłuczkę.
Zasłużyłem na śniadzenie? wyprostował się, mokry od prysznica.
Czuła w środku dziwną ciepłość.
Jajecznica z pomidorami? A pralka też przecieka
Został do następnej zmiany. Zadzwonił do matki wszystko w porządku.
Teraz żyją razem. Staszek pracuje co trzy dni, a Lara gotuje dania z dawnych kawiarnianych menu. Całuje ją w rękę:
Czekałaś na mnie, prawda? Nie zostawiłbym cię samej.
Jego matka, Marysia, ma już osiemdziesiątkę, ale wciąż pełna werwy. Przy niej Lara czuje się jak dziewczyna. A syn Staszka? Cieszy się, iż ojciec wreszcie znalazł szczęście.











