Witold Nowak nigdy nie myślał, iż swoje stare lata spędzi w domu spokojnej starości. Dopiero pod koniec drogi człowiek pojmuje, czy dobrze wychował dzieci.
Patrzył przez okno swego nowego domu – przytulnego zakątka w niewielkim miasteczku na Podlasiu – i nie mógł uwierzyć, iż los zaprowadził go właśnie tutaj. Za szybą wirowały delikatne płatki śniegu, okrywając ulice białym całunem, a w sercu starca panowała lodowata pustka. On, ojciec trójki dzieci, nigdy nie wyobrażał sobie, iż starość przywita w samotności, pośród dziesiątek obcych twarzy. Kiedyś jego życie tętniło blaskiem: ciepły dom w centrum Krakowa, kochająca żona Halina, trójka wspaniałych potomków, śmiech i dostatek. Pracował jako inżynier w hucie, miał samochód, przestronne mieszkanie, a przede wszystkim – rodzinę, którą się szczycił. ale teraz to wszystko wydawało się odległym snem.
Witold i Halina wychowali syna Jakuba oraz dwie córki – Zofię i Annę. Ich dom zawsze promieniał ciepłem, ściągając sąsiadów, przyjaciół, kolegów z pracy. Starali się dać dzieciom wszystko: wykształcenie, miłość, wiarę w dobro. Ale dziesięć lat temu Halina odeszła, zostawiając Witolda z niezagojoną raną w sercu. Wtedy jeszcze łudził się, iż dzieci staną się jego podporą, ale czas pokazał, jak bardzo się mylił.
Z biegiem lat Witold stał się dla nich ciężarem. Jakub, najstarszy, wyjechał do Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia. Ożenił się tam, założył rodzinę, został cenionym architektem. Raz do roku przysyłał kartkę, czasem przyjeżdżał, ale w ostatnich latach kontakt stawał się coraz rzadszy. „Praca, tato, sam rozumiesz” – mówił, a Witold tylko kiwał głową, tłumiąc ból.
Córki mieszkały niedaleko, w Krakowie, ale ich życie pochłonęła codzienność. Zofia miała męża i dwójkę dzieci, Anna – karierę i wieczny pośpiech. Dzwoniły raz na miesiąc, wpadały na chwilę, ale zawsze się śpieszyły: „Tato, wybacz, tyle spraw na głowie”. Witold patrzył przez okno, gdzie przechodnie nieśli do domów choinki i paczki. 23 grudnia. Jutro Wigilia, a zaraz potem – jego urodziny. Pierwsze urodziny, które spędzi sam. Bez życzeń, bez ciepłych słów. „Nikomu nie jestem potrzebny” – szepnął, zamykając oczy.
Przypomniał sobie, jak Halina stroiła dom na święta, jak dzieci śmiały się, rozwijając prezenty. Wtedy ich dom był pełen życia. Teraz cisza dusiła, a serce ściskał smutek. „Gdzie popełniłem błąd? – myślał. – Przecież z Haliną dawaliśmy im wszystko, a teraz jestem jak zapomniana walizka”.
Następnego dnia dom spokojnej starości ożył. Dzieci i wnuki przyjeżdżały po swoich starców, przywozili smakołyki, śmiali się.