Władysław Nowak, ojciec trojga dzieci, nigdy nie sądził, iż swoje starzejące dni spędzi w domu opieki. Dopiero pod koniec drogi człowiek dowiaduje się, czy dobrze wychował swoje pociechy.
Władysław wpatrywał się w okno swojego nowego „domu” – domu seniora w małym śląskim miasteczku Gliwice – i nie mógł uwierzyć, iż życie zaprowadziło go właśnie tutaj. Za oknem sypał miękki śnieg, przykrywając ulice białym płaszczem, podczas gdy w duszy staruszka panowała lodowata pustka. On, dumny ojciec trójki dzieci, nigdy nie wyobrażał sobie, iż starość przywita w samotności, między obcymi murami. Kiedyś jego życie tętniło radością: przytulny dom w centrum miasta, kochająca żona Halina, troje wspaniałych dzieci, śmiech i dostatek. Pracował jako inżynier w hucie, miał samochód, przestronne mieszkanie, a przede wszystkim rodzinę, z której był niezmiernie dumny. Teraz wszystko to wydawało się odległym snem.
Władysław i Halina wychowali syna Krzysztofa oraz dwie córki, Kingę i Bożenę. Ich dom zawsze tętnił życiem, ciągnęli do nich sąsiedzi, przyjaciele, koledzy z pracy. Starali się dać dzieciom wszystko: dobre wykształcenie, miłość, wiarę w dobro. Ale dziesięć lat temu Halina odeszła, zostawiając Władysława z niegojącą się raną w sercu. Wtedy jeszcze wierzył, iż dzieci staną się jego podporą, ale czas pokazał, jak bardzo się mylił.
Z biegiem lat Władysław stał się dla swoich dzieci zbędnym ciężarem. Krzysztof, starszy syn, wyjechał do Francji zaraz po studiach. Tam się ożenił, założył rodzinę, został cenionym architektem. Raz do roku przysyłał kartkę, czasem przyjeżdżał, ale w ostatnich latach kontakt stawał się coraz rzadszy. „Praca, tato, sam rozumiesz” – mawiał, a Władysław tylko kiwał głową, chowając ból głęboko w sobie.
Córki mieszkały niedaleko, w Gliwicach, ale ich życie pochłonęła codzienna gonitwa. Kinga miała męża i dwójkę dzieci, Bożena – karierę i niekończące się sprawy. Dzwoniły raz na miesiąc, czasem wpadały na chwilę, ale zawsze w pośpiechu: „Tato, wybacz, tyle na głowie”. Władysław obserwował przez okno przechodniów niosących choinki i prezenty. 23 grudnia. Jutro Wigilia, a także – jego urodziny. Pierwsze urodziny, które spędzi sam_wolny od zapachu świeżo upieczonego makowca i dźwięku kolęd. „Nikomu już nie jestem potrzebny” – szepnął, zamykając oczy.
Przypomniał sobie, jak Halina przyozdabiała dom na święta, jak dzieci śmiały się, rozpakowując prezenty. Wtedy ich dom był pełen życia. Teraz cisza przytłaczała, a serce ściskał smutek. Władysław rozmyślał: „Gdzie popełniliśmy błąd? Z Haliną daliśmy im wszystko, a teraz jestem tu, jak zapomniana walizka”.
Następnego ranka dom opieki ożył. Dzieci i wnuki przyjeżdżały odwiedzać swoich bliskich, przynosiły świąteczne smakołyki, śpiewali kolędy. Władysław siedział w swoim pokoju, wpatrując się w stare rodzinne zdjęcie. Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Drgnął. „Proszę!” – powiedział, nie wierząc własnym uszom.
„Wesołych Świąt, tato! I wszystkiego najlepszego!” – usłyszał głos, od którego ścisnęło mu się serce.
W drzwiach stał Krzysztof. Wysoki, z lekką siwizną przy skroniach, ale z tą samą ciepłą uśmiechniętą twarzą co w dzieciństwie. Rzucił się ku ojcu i mocno go przytulił. Władysław nie mógł uwierzyć. Łzy płynęły po jego policzkach, a słowa więzły w gardle.
„Krzyś… To naprawdę ty?” – wyszeptał, bojąc się, iż to tylko sen.
„Oczywiście, iż ja tato! Przyleciałem wczoraj, chciałem zrobić ci niespodziankę” – odpowiedział syn, trzymając ojca za ramiona. „Dlaczego mi nie powiedziałeś, iż siostry oddały cię tutaj? Co miesiąc przesyłałem pieniądze, sporo pieniędzy, specjalnie dla ciebie! One nic mi nie mówiły. Nie wiedziałem, iż jesteś w tym miejscu!”
Władysław spuścił wzrok. Nie chciał narzekać, nie chciał siać niezgody między rodzeństwem. Ale Krzysztof był stanowczy.
„Tato, pakuj rzeczy. Dziś wieczorem jedziemy pociągiem. Zabieram cię do siebie. Najpierw pomieszkasz u moich teściów, a potem załatwimy formalności. Polecisz ze mną do Francji. Będziemy razem!”
„Gdzie, synu?” – zaniemówił Władysław. „Ja jestem już stary… Jaka Francja?”
„Wcale nie jesteś stary, tato! Moja Isabelle to wspaniała kobieta, już wszystko wie i nie może się doczekać, aż cię pozna. A nasza córeczka, Juliette, marzy o spotkaniu z dziadkiem!” – Krzysztof mówił z taką pewnością, iż Władysław zaczął wierzyć w cud.
„Krzyś… Nie wierzę… To zbyt piękne…” – szeptał staruszek, ocierając łzy.
„Koniec, tato. Nie zasługujesz na taką starość. Pakuj się, jedziemy do domu.”
Inni mieszkańcy domu szeptali między sobą: „Co za syn ma pan Nowak! Prawdziwy mężczyzna!” Krzysztof pomógł ojcu spakować skromny dobytek i jeszcze tego wieczoru odjechali. We Francji Władysław rozpoczął nowe życie. Wśród kochających ludzi, pod łagodnym słońcem Prowansji, znów poczuł się potrzebny.
Mówią, iż dopiero na starość człowiek dowiaduje się, czy dobrze wychował swoje dzieci. Władysław zrozumiał – jego syn stał się człowiekiem, jakiego zawsze pragnął w nim widzieć. I to był najpiękniejszy prezent w jego życiu. Czasem jedno dobre serce wystarczy, by rozproszyć mrok samotności.