Od tamtej pory dzieci dzwonią codziennie, ale czuję, iż chodzi o spadek, a nie troskę.

polregion.pl 3 tygodni temu

Od tamtego dnia dzieci dzwonią do mnie codziennie, ale czuję – nie chodzi o troskę, tylko o spadek.

Janina Nowak stała przy oknie, wpatrując się w zimowy, przesiąknięty wilgocią dziedziniec. W jej mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem zegara. Emerytura dawno już nadeszła, a jej myśli wciąż krążyły wokół dorosłych już dzieci – dwóch córek i syna. Dzisiaj były jej urodziny. Czy przyjdą ją odwiedzić? A może przynajmniej zadzwonią? Choć, prawdę mówiąc, Janina od lat nie łudziła się nadmiernie.

„Pamiętam, jak trzydzieści lat temu mąż zostawił mnie samą z trójką maluchów – rozmyślała gorzko. – Nie chciał brać odpowiedzialności. Męczył go płacz, wieczny bałagan i brak pieniędzy. Miałam zaledwie trzydzieści lat, starsze ledwo poszły do szkoły, a najmłodszy wciąż nosił pieluchy. Trzeba je było nakarmić, ubrać, wychować…”

Janina się nie załamała. Pracowała, gdzie popadło – jako sprzątaczka, ekspedientka, niania. Byle tylko utrzymać rodzinę. Na własne życie nie starczało czasu. Marzyła tylko o jednym – żeby dzieci miały wszystko, żeby nie czuły się gorsze od innych.

Dziś, patrząc wstecz, rozumiała, iż może jednak postawiła pieniądze ponad zwykłą ludzką bliskość. Dzieci potrzebowały nie tylko jedzenia i ubrań, ale też matki – z książką w ręku, z ciepłym słowem.

Wtedy nikt jej nie pomógł. Mąż odszedł bez wahania, jakby przekreślił całą rodzinę jednym ruchem. „To był jego wybór – myślała teraz bez urazy. – Nie mam mu tego za złe. Każdy idzie swoją drogą.”

Dzieci wyrosły, założyły własne gniazda. Każde zajęło się swoim życiem, swoimi sprawami. Ona została sama. Emerytura skromna, ale Janina całe życie odkładała „na czarną godzinę” – dla nich. Zbierała na wesela, mieszkania, przyszłość wnuków…

A teraz? Zostały jej oszczędności, dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy – i pustka. Nie miała choćby do kogo otworzyć ust.

Tydzień temu złapał ją ostry ból w piersi. Wezwała pogotowie. Po kilku dniach w szpitalu usłyszała diagnozę, która zmiotła ją z nóg – choroba poważna, rokowania niepewne.

Personel skontaktował się z rodziną. I wtedy stał się cud – wszystkie troje dzieci przybiegły do szpitala niemal w tej samej chwili.

Sąsiadka z sali westchnęła z zazdrością:

„Jak pani ma szczęście! Taka troskliwa rodzina, ani na krok nie odstępują…”

Janina tylko gorzko się uśmiechnęła. Znała swoje dzieci zbyt dobrze, by dać się oszukać.

Po wyjściu ze szpitala zaczęły się codzienne telefony.

„Mamusiu, jak się czujesz?”
„Mamo, czegoś ci potrzeba?”
„Mamo, może pomyślałaś o testamencie? Żeby później nie było nieporozumień…”

Wszystko brzmiało jak troska, ale w głosach czuć było sztuczny chłód. Nie było tam prawdziwego niepokoju, tego, którego nie da się udawać. Janina wiedziała – nie chodzi o miłość, nie o tęsknotę za matką. Chodzi o pieniądze. O jej mieszkanie. O oszczędności, które przez całe życie gromadziła dla nich.

Serce pękało – czy naprawdę wszystko sprowadza się tylko do tego?

Ostatnio dużo myślała. Może więcej niż przez całe minione lata. Patrzyła na ciemne okna kamienic naprzeciw i rozumiała jedno – jej starość wygląda zupełnie inaczej, niż sobie wymarzyła. Widziała siebie przy kominku, czytającą wnukom bajki, przyjmującą dzieci na święta… A w rzeczywistości? Tylko pustka i telefony o wyznaczonych godzinach, pełne ukrytej chciwości.

Coraz częściej zastanawiała się – czy w ogóle powinna zostawić im wszystko, co zebrała kosztem własnego życia?

Powstała myśl dzika, niebezpieczna: może przekazać oszczędności fundacji charytatywnej? A mieszkanie zapisać sąsiadce, Bronisławie – tej samej, która od lat wpadała wieczorami, przynosiła zakupy, przecierała półki i pytała: „Jak się masz, Janka?” – bez podtekstów, bez wyrachowania.

Decyzja jeszcze nie zapadła. Ale w jej sercu rosło przekonanie – miłości nie da się kupić prezentami, mieszkaniami ani oszczędnościami. Miłość albo jest, albo jej nie ma.

A życie ma się tylko jedno. I starość też.

Skoro ma je spędzić w samotności, niech przynajmniej jej ostatnie czyny będą szczere – a nie podyktowane poczuciem obowiązku wobec tych, którzy o niej zapomnieli, gdy najbardziej potrzebowała ich ciepła.

Idź do oryginalnego materiału