Od czterech lat nie rozmawiam z matką. I nie, nie wstydzę się tego.

newsempire24.com 2 dni temu

Minęły już cztery lata, odkąd nie rozmawiam z własną matką. I nie, nie wstydzę się tego.

Kiedy wychodziłam za mąż, miałam zaledwie dwadzieścia dwa lata. Razem z mężem, Bartkiem, właśnie skończyliśmy studia i wynajęliśmy małe, podniszczone mieszkanko na przedmieściach Wrocławia. Pieniędzy starczało ledwie na przysłowiowy chleb, ale wtedy nie miałam z tym problemu — byliśmy młodzi, zakochani i pełni nadziei na przyszłość.

Łapaliśmy się każdej pracy. Bartek harował bez wytchnienia — na budowach, jako kurier, czasem po nocach pilnował magazynów. Ja też nie próżnowałam — rano pracowałam w sklepie, wieczorami udzielałam korepetycji. Wszystko po to, żeby odłożyć choć trochę na własne mieszkanie, choćby jeżeli miało być na kredyt.

Minął nieco ponad rok. Na urodzinach mamy Bartek rzucił podczas tostu pomysł: „Może zamieszkalibyśmy u moich rodziców, a ja zrobiłbym im generalny remont?”. Mama podobno obiecała, iż nie weźmie od nas ani grosza. Byłam w szoku — choćby ze mną tego nie ustalił! Ale wszyscy — i mama, i on — naciskali: „Będzie taniej, łatwiej, rodzina się przecież wspiera”. W końcu uległam.

Moja młodsza siostra, Kinga, miała wtedy osiemnaście lat. Praktycznie nie zaglądała do domu — ciągle gdzieś wychodziła, spała u koleżanek. Z Bartkiem nie przepadała, ale mama była nim zachwycona. Dla niej stał się idealnym zięciem: kładł płytki, zmieniał tapety, naprawiał cieknące krany. A przy okazji pomagał też jej emerytowanym koleżankom — nie z własnej woli, oczywiście, tylko bo mama go prosiła.

Tata był zadowolony — w końcu przestano go zmuszać, żeby naprawiał komuś szafy albo zakręcał cieknące rury.

Ale z Kingą od początku było ciężko. Przyczepiała się do mnie o byle co, robiła awantury bez powodu. Starałam się to ignorować — wiedziałam, iż po prostu chce nas wykurzyć. Milczałam.

Pewnego piątku rodzice pojechali na działkę, a my z Bartkiem zostaliśmy sami. On kończył układanie podłogi w kuchni, a ja myłam okna. Kinga wtedy przyprowadziła jakiegoś chłopaka. Wyglądał, jakby dopiero wyszedł z meliny — nieogolony, w pogniecionej kurtce, buty brudne od błota. Kilka godzin siedzieli w jej pokoju, potem wyszli. Nie wtrącałam się — myślałam, niech sama odpowiada za swoje życie.

Następnego wieczora tata odkrył, iż zginęła spora suma — pieniądze odłożone na naprawę samochodu. Mama oczywiście rzuciła się na Kingę, a ja, głupia, powiedziałam o tym „gościu”. Myślałam, iż sprawa się wyjaśni po sprawiedliwości.

Ale zgadnijcie, kto został winny? Ja.

„Czemu mi od razu nie powiedziałaś?! — wrzeszczała mama. — Tyle razy jej powtarzałam, żeby żadnych chłopaków do domu nie przyprowadzała! A gdyby zaszła w ciążę, to ty byś ją utrzymywała?!”

Próbowałam tłumaczyć, iż Kinga jest pełnoletnia i nie jestem jej opiekunką. Ale mama tylko nakręcała się coraz bardziej. W końcu po prostu wyrzuciła nas z Bartkiem na bruk. Bez słowa wyjaśnienia. Krzyczała tylko:

„Mam was dość! Wyremontowaliście? Super. A teraz spadajcie!”

Tata stał w kącie jak cień, ale i on dostał swoje:

„Gdybyś choć trochę się znał na naprawach, nie potrzebowałabym zięcia!”

I tyle. Wyszliśmy. Bartek milczał. Ja płakałam.

Mama potem dzwoniła, prosiła, żebyśmy wrócili. Nie odebrałam. I od tamtej pory nie odbieram. Minęły cztery lata.

Znów wynajmowaliśmy, oszczędzaliśmy każdą złotówkę, aż w końcu — mamy swoje mieszkanie. Małe, na kredyt, ale nasze. W grudniu podpisujemy dokumenty.

A Kinga wyszła za mąż za tamtego typa. Tak, właśnie za tego „menela”. Teraz mieszkają u rodziców. Bartek tylko się śmieje: „Widzisz, remont jednak się przydał”. Żadnego gwoździa już tam nie wbija. Nikt ich nie przegania, mama traktuje ich jak królewską parę.

Czasem aż płaczę z bezsilności. Daliśmy z siebie wszystko — czas, siły, nerwy — a w końcu nas wyrzucili. Bo powiedzieliśmy prawdę. Bo „przestaliśmy być wygodni”. A teraz, gdy ma pod dachem prawdziwy problem, milczy.

Ale trudno. Niech sobie żyje. My nie wrócimy. I jeżeli znów coś się wydarzy — okradną ją, oszukają, skrzywdzą — nie pomożemy. Zrobiliśmy już wszystko, co było w naszej mocy.

Teraz mam swoje życie. Bez wymówek mamy, bez łez, bez krzyków. I wiecie co? Jest mi z tym o wiele lżej.

Idź do oryginalnego materiału