„Myślałam, iż nie przyjdziesz…” – historia jednego powrotu
Gdy Marek wrócił z pracy do domu, rzucił torbę na podłogę, zdjął buty i poszedł do kuchni:
— Co mamy na kolację? — zapytał rutynowo.
Wiktoria choćby się nie odwróciła.
— Nic. Ale to nieistotne. Dziś rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
Marek zastygł.
— Co? Przecież ustaliliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nowego miejsca.
— Po co szukać? — Odwróciła się do niego z uśmiechem. — Przeprowadzamy się… do twojej byłej żony, Ewy.
Osunął się na krzesło, oszołomiony.
— Wiktoria, czy ty masz się dobrze?
— Jak najbardziej. Sam mówiłeś, iż część mieszkania wciąż należy do ciebie. Zaoszczędzimy pieniądze, znalazłam już żłobek dla Dominika w pobliżu, a i sklepy są pod ręką.
Marek czuł, jak brakuje mu powietrza. Od dawna nie był panem własnego życia. Praca przestała dobrze płacić, budowa, na którą liczył, opóźniała się, a pieniędzy było coraz mniej.
Z Wiktorią od dawna było pod górkę. Była młodsza, wymagająca i przyzwyczajona do luksusów. Kiedyś wydawało mu się to atrakcyjne. Teraz – wykańczające.
Wahał się długo, ale w końcu zadzwonił do Ewy.
— Mamy kłopoty. Potrzebujemy gdzieś zamieszkać na kilka miesięcy.
— To przecież też twoje mieszkanie, Marek. Oczywiście, przyjeżdżaj — odpowiedziała spokojnie.
Gdy przyszli, Wiktoria obrzuciła mieszkanie wzrokiem i skrzywiła się niechętnie:
— Trochę ciemne — rzuciła i ruszyła dalej w butach. — Ale wystarczy.
Ewa wszystko zniosła w milczeniu. Ale gdy sprawa dotarła do kuchni, postawiła warunki:
— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie gotujemy sami. Lodówka wspólna, ale z wydzielonymi półkami.
Wiktoria była oburzona:
— Nie zatrudniliśmy się, żeby żyć pod dyktando!
— A my nie prowadzimy wam pensjonatu — odpowiedziała Ewa, nie podnosząc głosu.
Następny miesiąc był koszmarem. Wiktoria przyczepiała się do Ewy, sugerując, żeby to ona się wyprowadziła. Ale Ewa trzymała się twardo. Marek milczał, bo wiedział – to wszystko była jego wina.
Pewnego dnia Ewa powiedziała:
— Jadę do rodziców. Odpocznę. Tylko proszę, nie zniszczcie mieszkania.
Wiktoria ledwo kryła radość. A już następnego dnia znów zaczęła:
— Zamówiłam projekt od projektanta, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…
Marek stracił cierpliwość:
— Oszalałaś?! Nic takiego nie ustalaliśmy. Nie dam ani grosza!
— A ty kim jesteś, żeby decydować? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko portfelem, który jest pusty.
Wieczorem spakowała torby.
— Wyjeżdżamy z Dominikiem do Wrocławia. jeżeli nas chcesz odzyskać – przyjedź. I przywieź pieniądze.
Marek w milczeniu wyjął kartę i wrzucił do torby.
— Z synem będę widywał się w niedziele.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Marek pierwszy raz od lat poczuł wolność. Stanął przy oknie i długo patrzył na rzekę.
Po tygodniu wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał wodę w łazience i podbiegł, zapominając, iż w mieszkaniu znowu jest ktoś.
— Przepraszam… — wybełkotał, gdy ją zobaczył.
Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, powiedział:
— Chyba wciąż cię kocham.
— Ja też, Marku. Ale nie ma drogi wstecz. Tylko jeżeli zacząć od nowa.
— Jestem gotowy — szepnął.
— Gotowy on… — uśmiechnęła się z ironią. — Czuję, iż znowu muszę cię utrzymywać. No to co, głodny?
— Jasne. Od rana nic nie jadłem.
— To obierz ziemniaki. U nas, nawiasem mówiąc, wszystko robi się samemu…
**Lekcja:** Nieraz dopiero utrata uświadamia, co było prawdziwe. Lepiej na to nie czekać.