Obawiałam się, iż nie wrócisz… – opowieść o powrocie

twojacena.pl 3 dni temu

„Myślałam, iż nie przyjdziesz…” – historia jednego powrotu

Gdy Marek wrócił z pracy do domu, rzucił torbę na podłogę, zdjął buty i poszedł do kuchni:

— Co mamy na kolację? — zapytał rutynowo.

Wiktoria choćby się nie odwróciła.

— Nic. Ale to nieistotne. Dziś rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.

Marek zastygł.

— Co? Przecież ustaliliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nowego miejsca.

— Po co szukać? — Odwróciła się do niego z uśmiechem. — Przeprowadzamy się… do twojej byłej żony, Ewy.

Osunął się na krzesło, oszołomiony.

— Wiktoria, czy ty masz się dobrze?

— Jak najbardziej. Sam mówiłeś, iż część mieszkania wciąż należy do ciebie. Zaoszczędzimy pieniądze, znalazłam już żłobek dla Dominika w pobliżu, a i sklepy są pod ręką.

Marek czuł, jak brakuje mu powietrza. Od dawna nie był panem własnego życia. Praca przestała dobrze płacić, budowa, na którą liczył, opóźniała się, a pieniędzy było coraz mniej.

Z Wiktorią od dawna było pod górkę. Była młodsza, wymagająca i przyzwyczajona do luksusów. Kiedyś wydawało mu się to atrakcyjne. Teraz – wykańczające.

Wahał się długo, ale w końcu zadzwonił do Ewy.

— Mamy kłopoty. Potrzebujemy gdzieś zamieszkać na kilka miesięcy.

— To przecież też twoje mieszkanie, Marek. Oczywiście, przyjeżdżaj — odpowiedziała spokojnie.

Gdy przyszli, Wiktoria obrzuciła mieszkanie wzrokiem i skrzywiła się niechętnie:

— Trochę ciemne — rzuciła i ruszyła dalej w butach. — Ale wystarczy.

Ewa wszystko zniosła w milczeniu. Ale gdy sprawa dotarła do kuchni, postawiła warunki:

— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie gotujemy sami. Lodówka wspólna, ale z wydzielonymi półkami.

Wiktoria była oburzona:

— Nie zatrudniliśmy się, żeby żyć pod dyktando!

— A my nie prowadzimy wam pensjonatu — odpowiedziała Ewa, nie podnosząc głosu.

Następny miesiąc był koszmarem. Wiktoria przyczepiała się do Ewy, sugerując, żeby to ona się wyprowadziła. Ale Ewa trzymała się twardo. Marek milczał, bo wiedział – to wszystko była jego wina.

Pewnego dnia Ewa powiedziała:

— Jadę do rodziców. Odpocznę. Tylko proszę, nie zniszczcie mieszkania.

Wiktoria ledwo kryła radość. A już następnego dnia znów zaczęła:

— Zamówiłam projekt od projektanta, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…

Marek stracił cierpliwość:

— Oszalałaś?! Nic takiego nie ustalaliśmy. Nie dam ani grosza!

— A ty kim jesteś, żeby decydować? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko portfelem, który jest pusty.

Wieczorem spakowała torby.

— Wyjeżdżamy z Dominikiem do Wrocławia. jeżeli nas chcesz odzyskać – przyjedź. I przywieź pieniądze.

Marek w milczeniu wyjął kartę i wrzucił do torby.

— Z synem będę widywał się w niedziele.

Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Marek pierwszy raz od lat poczuł wolność. Stanął przy oknie i długo patrzył na rzekę.

Po tygodniu wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał wodę w łazience i podbiegł, zapominając, iż w mieszkaniu znowu jest ktoś.

— Przepraszam… — wybełkotał, gdy ją zobaczył.

Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, powiedział:

— Chyba wciąż cię kocham.

— Ja też, Marku. Ale nie ma drogi wstecz. Tylko jeżeli zacząć od nowa.

— Jestem gotowy — szepnął.

— Gotowy on… — uśmiechnęła się z ironią. — Czuję, iż znowu muszę cię utrzymywać. No to co, głodny?

— Jasne. Od rana nic nie jadłem.

— To obierz ziemniaki. U nas, nawiasem mówiąc, wszystko robi się samemu…

**Lekcja:** Nieraz dopiero utrata uświadamia, co było prawdziwe. Lepiej na to nie czekać.

Idź do oryginalnego materiału