O zachodzie lata: nowe życie
W małym miasteczku, ukrytym wśród zielonych wzgórz Beskidu, mieszkała Jadwiga, której życie przez długie lata wiązało się z lokalną drukarnią. Znała każdy zakamarek swojej pracy, kochała ją całym sercem, ale w wieku pięćdziesięciu lat zmęczenie opadło na nią jak ciężki kamień.
Z mężem, Stanisławem, wychowali dwie córki. Obie już założyły własne rodziny i wyjechały do większych miast, zostawiając Jadwigę z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi odwiedzinami wnuków. Dzwoniła do nich prawie każdego wieczoru, łapczywie chwytając nowości, ale w ostatnich latach jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia wymykała się jak piasek między palcami.
Stanisław przeszedł na emeryturę wcześniej niż Jadwiga – był od niej starszy o dziesięć lat. To było jego drugie małżeństwo, i początkowo ich życie płynęło spokojnie. Ale w ostatnich latach Stanisław coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Jadwigę do szału. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu. Stanisław złościł się w odpowiedzi, odganiając jej prośby o zdrowsze życie.
Jedyne pocieszenie znajdowała u sąsiadek – Elżbiety i Danuty. Obie, kilka lat starsze, już od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Elżbieta była wdową, Danuta dawno się rozwiodła, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, płonęły pasją do podróży.
– Jak udaje wam się tyle jeździć? – dziwiła się Jadwiga, patrząc na ich rozpromienione twarze.
– Żyjemy skromnie, Jadziu – odpowiadała Elżbieta. – Zawsze tak żyłyśmy. Jeździmy w pociągach, nie przepuszczamy pieniędzy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną lub jesienią, kiedy ceny są niższe. We dwie taniej. Gotujemy sami: sałatka, rybka usmażona – i już syte.
– Dokładnie – wtórowała Danuta. – Na urodziny i święta dzieci i przyjaciele wiedzą, co nam dać. Nie torty ani kwiaty, tylko pieniądze na podróże! Wszystko planujemy: trasy, wycieczki, wydatki.
– Jak to wspaniale! – westchnęła Jadwiga, ale w jej głosie czaił się smutek. – A ja nigdzie nie wyjeżdżam. Stanisław jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka, aż wrócę z pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja ledwo żywa po zmianie.
– Weź urlop, namów go – zasugerowały przyjaciółki. – Pojedź z nami w Tatry! Tam góry, powietrze jak balsam. A może i jego zabierzesz?
– Co wy, oszalały? – machnęła ręką Jadwiga. – Stanisław nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, ochoty, żeby się ruszyć – też nie. Jak przeszedł na emeryturę, tak na kanapie wrósł. Je, śpi, telewizor ogląda.
– Ale spytaj – nalegały sąsiadki. – Nie decyduj za niego.
Ale Jadwidze nie przyszło do tego. Jej świat runął, gdy matka dostała zawału. Wszystkie myśli były tylko o niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, i ojciec, mimo osiemdziesięciu lat, trwał przy matce. Jadwiga codziennie biegła do szpitala, ciesząc się każdą oznaką poprawy.
Stanisław zamiast wsparcia, złościł się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy Jadwiga oznajmiła, iż zostanie u matki po wyjściu ze szpitala, wybuchnął:
– Tam jest ojciec, jego sprawa! Po co tam leziesz? Pomyśl o sobie!
– A ty wstaniesz z kanapy, jeżeli ja zachoruję? – nie wytrzymała Jadwiga. – Będziesz mógł się mną zaopiekować?
Stanisław milczał, a ta cisza ciąła mocniej niż słowa.
Miesiąc Jadwiga spędziła u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Stanisław starał się nie pić. Jadwiga zaś, wracając, sprzątała, gotowała na kilka dni.
– Jedz, odgrzewaj, nie żyj sucharami – prosiła, ale Stanisław tylko machał ręką, zły, iż żona “porzuciła” go dla rodziców.
Matka poprawiła się, zaczęła chodzić, jeździć do lekarza. Jadwiga wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.
– No to twoja matka ulżyła ci – rzucił zimno Stanisław. – Teraz będziemy żyć normalnie.
Te słowa przecięły jej serce jak nóż. Jadwiga wybuchnęła płaczem, siedząc na kanapie.
– Normalnie? – głos jej drżał. – Całe życie harowałam dla rodziny! Wychowałam córki, pracowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby je wykształcić. A teraz marzę o emeryturze, żeby choć trochę pożyć dla siebie, powłóczyć się jak moje przyjaciółki!
– Tylko o sobie myślisz! – wybuchnął Stanisław. – Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze pojeździmy do sanatorium, poleczymy się. Mam problemy z ciśnieniem, bóle głowy! A ty mnie zostawiasz dla starców.
– A spróbowałbyś przestać pić? – odcięła Jadwiga. – Wezwij taksówkę, jedź do lekarza, do sanatorium – kto ci broni? Rozpieściłam cię, całe życie za rękę prowadziłam, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem z żelaza! I mój ojciec na krawędzi, widziałeś, jak mu ciężko było na pogrzebie. Matka prosiła, żeby się nim zająć…
– I co, znowu do niego pójdziesz? – oburzył się Stanisław. – Ja też nie młody. Nie można kogoś wynająć? W ogóle mam żonę?
Jadwiga, niezdolna odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Stanisław podszedł, objął ją za ramiona.
– Zagalopowałem się, przepraszam. Chcę, żebyśmy byli razem – powiedział cicho.
– Rodziców też kocham – odparła Jadwiga. – Tobie szczęście, iż twoi odeszli szybko, a siostra się nimi zajęła. Nie zapominaj.
Miesiąc później ojciec Jadwigi dostał udaru. Nie dało się go postawić na nogi – żałoba po stracie żony powaliła starca. Jadwiga zabrała ojca do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Dwa lata opiekowała się nim, nie rzucając pracy, by dotrwać do emerytury. Ku jej zaskoczeniu, Stanisław pomagał: karmStanisław, ku jej zaskoczeniu, pomagał: karmił ojca, podawał lekarstwa, gdy Jadwiga była w pracy.