Nowa żona syna z dwójką dzieci: codzienność zamienia się w koszmar

newsempire24.com 5 dni temu

To już trzeci rok jak mój syn Bartosz przyprowadził do naszego domu nową żonę z dwojgiem dzieci z poprzedniego związku. Nigdy nie przypuszczałem, iż moje życie tak się zmieni. Na początku zapewniał, iż to tylko tymczasowe, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą własnego mieszkania. Minęły trzy lata, a “tymczasowe” stało się stałe. Co więcej – jego żona, Kinga, jest w ciąży. Każdy dzień mojej starości coraz bardziej przypomina udrękę.

Mieszkamy w typowej kawalerce na blokowisku. Teraz w domu jestem ja, mój syn, jego ciężarna żona i jej dwoje dzieci. niedługo dołączy kolejny maluch. Nie mam pretensji do Kingi – zwraca się do mnie z szacunkiem, nie wywołuje awantur. Ale nie chce, ani nie umie gotować czy sprzątać. Choć dzieci chodzą do przedszkola, ona nie pracuje, tylko przesiaduje w Internecie lub spotyka się z koleżankami. Czasem idzie na manicure, a ja choćby boję się pytać, za czyje pieniądze.

Bartosz pracuje, owszem. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i opłaty, zwłaszcza z taką gromadką. Reszta spada na mnie. Moja emerytura i dodatkowa praca – od piątej rano myję podłogi w dwóch biurach i wracam przed ósmą. Teoretycznie mogłabym odpocząć, ale tuż po powrocie czeka na mnie góra naczyń po śniadaniu, niesprzątnięty pokój, niepozmywane ubrania. A to wszystko spoczywa na moich barkach.

Kinga, zanim zaszła w ciążę, chociaż czasem robiła zakupy albo ugotowała obiad. Teraz – nic. Mówi, iż brzuch ciąży. Odprowadza dzieci do przedszkola i znika. Wraca dopiero z Bartoszem na obiad, a przecież ktoś musi gotować, sprzątać, zmywać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko spada na mnie. Już nie daję rady.

Pewnego dnia spróbowałam porozmawiać z synem. “Bartku, w tej małej klitce jest nas za dużo, może pomyślicie o wynajmie mieszkania?” Wzruszył tylko ramionami: “Mamo, połowa mieszkania jest moja, na wynajem nas nie stać. Trzeba to przetrzymać.” Jakby nożem przebił mi serce. Całe życie poświęcałam się dla niego, dla rodziny. A teraz mam tylko “przetrzymać”?

Miesiąc temu miałam kryzys nadciśnieniowy. Upadłam na kuchnię, patelnia o mało nie spadła ze stołu. Zawieźli mnie karetką. Lekarz kazał się oszczędzać, unikać stresu. Ale jak tu odpocząć, skoro w domu codziennie jest jak na festynie?

Dzieci oczywiście nie są winne. Ale właśnie one, ciężarna Kinga i obojętność Bartosza zamieniły moją starość w niekończące się zmęczenie. Po obiedzie próbuję się położyć choć na godzinę – nogi bolą, krzyż się łamie. Ale potem znowu wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem dom zamienia się w cyrk – dzieci wrzeszczą, biegają, biją się, płaczą. Spokój w tych czterech ścianach to zapomniany luksus.

Co raz częściej myślę, iż jedyne wyjście to wziąć pożyczkę i wynająć sobie jedynkę. Gdzie będzie cicho. Gdzie nikt nie będzie tłuc garnków, rzucać zabawkami i czekać, aż mu podadzą obiad. Gdzie w końcu będę mogła złapać oddech.

Ale się boję. Boję się zostać sama. Boję się zaciągać kredyt na starość. A jeszcze bardziej boję się czuć jak służąca we własnym domu. W domu, w którym myślałam, iż spędzę starość w spokoju i miłości. A zamiast tego – z rękami wypranymi do krwi i sercem walącym jak oszalałe.

Idź do oryginalnego materiału