Nostalgia.

drzoanna2.wordpress.com 1 dzień temu

Dawno nie było takiego posta na blogu.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio, poważnie.
Nie o porcelanie, nie o imprezie czy koncercie, nie o rehabilitacji czy o jakichś zdrowotnych perturbacjach… żadnych odniesień do aktualnych wydarzeń w polityce i na świecie – tylko co u mnie, co robię i najważniejsze – co czuję i o czym myślę.
Wreszcie mam czas, by o tym napisać, lekcji tyle, co kot napłakał, a niebawem i te sie skończą, więc jest szansa na więcej takich notek. Dziś dodatkowo 2 osoby odwołały zajęcia, jedna już do jesieni, druga jednorazowo, ale niezależnie od tego nagle urodziło mi się 2 i pół godziny wolnego, 150 minut, które mogę wypełnić czym tylko zechcę.
Zaczęłam więc od pierwszego punktu z listy „muszę zrobić”, czyli porządków w porcelanie, no bo jakże to tak, żeby Bochy wymieszane z Anglikami, się nie godzi przeca 😀
Na Bochy, Gien i inne Francuzy znalazłam super miejsce w kuchni przy drzwiach, te z czarnym transferem powiesiłam obok innych czarnulków na ścianie naprzeciwko, a Angliki będą się swobodnie panoszyć z innymi Anglikami w salonie, nad sofą.
I tak sobie chodziłam po mieszkaniu z drabiną, gwózdkami w jednej a młotkiem w drugiej ręce, zdejmowałam i wieszałam, a w tle grała moja ulubiona playlista na YT. Sporo tam młodych utworów, ale gdzieniegdzie błyszczą wciąż świeżym blaskiem diamenty z przeszłości, bardzo Beksińskie.
„Soldier of Fortune” DP, mnóstwo Pavlov’s Dog, „Love is a Winter” Psyche, „Sebastian” Cocney Rebel we wszystkich dostępnych wersjach, kilka zapowiadanych i komentowanych przez Tomka„File It Under Fun from the Past” Marianne Faithfull… full album „Wildhoney” Tiamat… „Arahja” Kultu – ach, czego tam nie ma, choćby walc Chopina op.69 nr 2, o to byście mnie nie podejrzewali, co nie, a ja go po prostu uwielbiam, i grałam kiedyś, zupełnie nieźle…
I porządkuję te talerze, spaceruje po mieszkaniu z drabiną i młotkiem, ale myślami jestem zupełnie gdzie indziej, a raczej kiedy indziej, myślami przeniosłam się w przeszłość.
Znów nocami słucham audycji Tomka, w ciemności, którą rozjaśnia jedynie żar odpalanego jeden od drugiego papierosa… Znów biegnę z kasetą magnetofonową w łapie do Radia Wawa, przebiegam na ukos jakieś skrzyżowanie, żeby wyrobić się, zanim skończy się audycja i żeby zdążyli puścić to „Soldier of Fortune„, o które prosił jakis słuchacz, ale nie mieli w radiowych zasobach – a my z J. jak najbardziej.
Znowu wracam do tych swoich szalonych żoliborskich nocy, pełnych miłości i rozmów po świt jak w „Autobiografii” i chce mi się płakać.
Nie, nie tęsknię za przeszłością, jej miejsce jest tam, gdzie jest i nie chcę, by się powtórzyła, chyba zresztą nie miałabym sił, by przeżyć jeszcze raz to wszystko, całą tę szaloną miłość i cały ten piekący ból, w trakcie i po, boję się w takiej samej mierze jednego jak i drugiego… choćby tej początkowej euforii, najbardziej na świecie dzikiego i nieposkromionego tańca motyli w brzuchu, który powoduje, iż unosisz się nad ziemią.
Nie wiem, dlaczego tak jest, ale niemal każdy utwór z przeszłości to drzwi, za którymi czyha otchłań.
A gdy już je otworzę, gdy przekroczę próg – to nie ma już dla mnie ratunku.
Wtedy łamie mnie wszystko, jak leci.

Nie trzymam gardy, odsłoniłam brzuch, każdy utwór to cios, który trafia w cel i punktuje mnie z zimną precyzją, a ja kulę się i usiłuję zasłonić potokiem łez.

i moje tłumaczenie sprzed 14 lat:

jeśli nie wiesz czym jest cierpienie
a ból – jest jak każde inne słowo
to znaczy – iż nigdy
nigdy
nigdy nie przejedziesz się tą drogą

Twoje serce nie jest jednym wielkim drżeniem
a umysł – ciszą, co aż rani
to znaczy – iż nigdy
nigdy nie natkniesz się na nią

wysoko
wysoko
tak wysoko
uniosłeś mnie i zostawiłeś tam

nad chmurami i niebem

droga na szczyt, tak, ale tak daleko
teraz błąkam się krzycząc z bólu
w samotności
bez wyjścia
bez Ciebie

i jeszcze Diorama

i znów ten magiczny Sylwester w Posen i Altergothic.

Więc nie tęsknię za przeszłością, nie chcę powrotu, moje miłości rozpłynęły się w niebycie, czasy Altera przeminęły także, wszystko to wiem, zaakceptowałam i finito, ale czasem wystarczy jakaś piosenka na YT, jeden utwór i dopada mnie nostalgia.
To trochę tak, jakbym na moment cofnęła się w czasie, do tamtej chwili – ale ze świadomością, co będzie dalej, ze świadomością, iż się skończy, iż się rozpieprzy, umrze, a ja będę świadkiem i uczestnikiem tego umierania.
I gdy wydaje się, iż nie ma ratunku, iż wir nostalgii porwał mnie i wciąga coraz głębiej i głębiej – wtedy włączam sobie Igorra:

i te 4 minuty wyciągają mnie na powierzchnię i ratują życie.

A potem płynę radośnie z Igorrrem i Corpo-Mente, potem z Agathodaimon i ich najlepszym IMO albumem:

płynę ja i moi sąsiedzi i pewnie pół dzielni.
I po nostalgii 🙂

więcej w tej kategorii: https://drzoanna.wordpress.com/category/muzyczne-spis-tresci/

Idź do oryginalnego materiału