No pierwszy naleśnik zawsze wyjdzie zakalcem.
Zosia była śliczną dziewczyną, dwudziestosiedmioletnią brunetką o niebieskich oczach. W jej życiu wszystko układało się jak w tej starej piosence: „Ludzie się kojarzą, rozchodzą, znów wracają…” Podobała się wielu chłopakom, tylko iż większość z nich chciała od razu „skakać do łóżka”. Po co się męczyć? Czasy takie – okazje trzeba łapać, póki są, bo jak nie ty, to ktoś inny skorzysta.
Dorastała w świecie kobiet – wychowywały ją babcia i mama, dwie stateczne, mądre kobiety. Imię dostała po prababci, która kształciła się jeszcze w szkole dla panien z dobrych domów, w tej dawnej Galicji. Dziadek odszedł wcześnie, a tata zostawił mamę, gdy Zosia miała dwanaście lat. Od dziecka zaczytywała się romansami, w których mężczyźni walczyli o honor ukochanych, gotowi były na wszystko, by chronić je przed biedą i cierpieniem. Marzyła o takiej właśnie miłości – czystej, pełnej poświęcenia, z ukradkowymi pocałunkami przy księżycu. Była nowoczesną kobietą, wszystko rozumiała, ale w głębi duszy pragnęła właśnie tego.
A współcześni faceci? Większości brakowało manier i cierpliwości. Pędzili przez życie, łapiąc przyjemności, gdzie się da. Kwiaty? Może jeden goździk na pierwszej randce, a potem od razu do łóżka. Żadnych spacerów przy księżycu. Bukiet dostawała się tylko na rocznice, i to jeżeli związek przetrwał do ślubu. Zero romantyki.
I choć wiele dziewczyn akceptowało ten styl – po co tracić czas na gadanie, skoro można od razu przejść do rzeczy? – Zosia nie potrafiła się na to zgodzić. Zakochiwała się na zabój, czuła motyle w brzuchu, a potem patrzyła, jak jej wybranek ciągnie do łóżka inną – może choćby jej koleżankę. Faceci chcieli się wyszaleć, póki mogą, zanim wpadną w sidła małżeństwa i dzieci.
Znajome dawno już wyszły za mąż, urodziły, rozwiódły się, znów znalazły kogoś, znów urodziły. Przy kawie pytały zmęczonym głosem: *„Zosiu, kiedy ty w końcu znajdziesz swojego księcia?”* Ale gdzie on był? Może w ogóle nie istniał?
Czas leciał, wolnych mężczyzn wokół ubywało, przybywało za to rozwodników. Zosia miała dość czekania. Serce domagało się miłości. I wtedy poznała Jacka – przystojnego, z własnym mieszkaniem i samochodem. Czemu nie? Rzuciła się w ten związek jak w wir.
Minęły miesiące, a Jacek wciąż nie mówił o ślubie. W końcu wyszło na jaw, iż jest żonaty. Nie, nie ukrywał tego specjalnie – po prostu „zagłowił się” w Zosi. A ona? Nie pytała. No i z żoną prawie się nie widywali. Rozwodu nie miał, bo po co? Ale teraz, gdy poznał Zosię, na pewno to załatwi. Jutro, pojutrze…
Zosia się ucieszyła. choćby nie spytała, czy ma dzieci. A dzieciak był.
Zakochana, cierpliwie czekała, aż ukochany się rozwieOstatecznie Jacek się rozwiódł, ale w zamian zostawił byłej żonie mieszkanie i samochód, a sam został tylko z długami i alimentami, więc Zosia, choć rozczarowana, została przy nim, bo tak ją wychowano – żeby nie opuszczać bliskich w potrzebie.