Dziennik osobisty – Niespodziewani lokatorzy i wiejskie szczęście
Po śmierci żony Wojciech Nowak czuł, iż jego dom na zawsze stał się pusty. Córka Kasia mieszkała z rodziną w innym mieście, odwiedzała rzadko. Wieczorami emeryt siadał w ciszy, wpatrując się w zdjęcia z dawnych, szczęśliwych lat. Gdy Kasia pewnego dnia zadzwoniła i zaczęła mówić nie tylko o zdrowiu, ale także o samotności, pomyślał: pewno przyjadą w odwiedziny. Ale córka zaproponowała wynajęcie pokoju – tak, brat koleżanki, Marcin, został bez dachu po rozwodzie.
Tak w życiu Wojciecha pojawił się lokator. Na pierwszy rzut oka skromny, spokojny, uprzejmy. Płacił regularnie, jadł niewiele, choćby częstował gospodarza. Czasem oglądali razem telewizję, rozmawiali. Ale potem zaczęły się problemy…
Pewnego dnia Marcin przyprowadził dwóch podpitych kumpli. Hałasowali, palili, śmiali się do późna. Sytuacja powtarzała się. Wojciech próbował rozmawiać, ale usłyszał tylko: „Płacę. W umowie nie ma, iż nie wolno przyprowadzać gości.” Potem pojawiła się dziewczyna Marcina – Zosia. Najpierw przychodziła w odwiedziny, potem zaczęła zostawać na noc. Marcin zaczął sugerować zmianę pokoi. Wojciech się opierał, ale w końcu ustąpił.
Pewnego ranka zobaczył, jak Zosia smaży jajecznicę i zaprasza go do stołu. Marcin powiedział łagodnie: „Zostaniemy tu na razie. Blisko do pracy, a ty jesteś dobrym człowiekiem. Gości nie będziemy zapraszać.” Zosia dodała: „A może pan chce zamieszkać na wsi? Moja ciotka ma dom w Zielonej Górze. Za darmo, tylko trzeba o niego dbać.” Wojciech początkiem się obraził, ale w końcu zgodził się: „Lepiej na wsi niż w hotelu.”
Dom okazał się stary, ale przytulny. Posprzątał, naprawił piec z pomocą sąsiada Jacka. Ten był wesoły, pracowity, wszystko pokazywał, zapraszał na ryby. Wiosną przyjechała właścicielka – Kinga. Przywiozła jedzenie, poznali się. Wojciech poczęstował zupą rybną, Jacek dołączył. I tak już zostało. Co weekend Kinga przyjeżdżała. Aż w końcu wszystko się zmieniło.
Gdy Wojciech wrócił z Kingą do miasta, by porozmawiać o przyszłości lokatorów, drzwi otworzyła Zosia – z widocznym brzuszkiem. „Wzięliśmy ślub z Marcinem” – powiedziała. Kinga, wymieniając spojrzenie z Wojciechem, odparła: „Wyprowadzicie się do mojego mieszkania, a my tu zostaniemy.” Marcin był zdezorientowany, a Wojciech dodał: „My też postanowiliśmy się pobrać. Nam też potrzeba ciepła.”
Wkrótce urodził się chłopczyk. Kinga przeszła na emeryturę, pomagała z dzieckiem, a w wolnych chwilach z mężem jeździli na wieś. Dom wyremontowali, czekali na wnuki. Jacek zrobił drewnianą kołyskę. Tak z przypadkowego sąsiedztwa wyrosła prawdziwa rodzina. Czasem życie pisze niezwykłe scenariusze – wystarczy nie zamykać serca.