Niekiedy pragnę zamknąć drzwi przed nachalnymi gośćmi — ich bezczelność niszczy moje życie.

newskey24.com 11 godzin temu

Czasem mam ochotę zatrzasnąć drzwi przed samym nosem swatów – ich bezczelność rujnuje moje życie.

W małym miasteczku pod Lublinem, gdzie stare płoty skrywają sąsiedzkie plotki, moje życie w wieku 33 lat zamieniło się w niekończące się przedstawienie dla swatów. Nazywam się Weronika, jestem żoną Marka, którego rodzice – Janina i Stanisław – uczynili z mojego domu swoją stołówkę. Ich cotygodniowe wizyty, bezczelność i obojętność doprowadzają mnie do rozpaczy, a ja nie wiem, jak to zatrzymać, nie niszcząc przy tym rodziny.

**Rodzina, której chciałam zaimponować**

Gdy wychodziłam za Marka, marzyłam o ciepłych rodzinnych spotkaniach, dzieciach i harmonii. Marek jest dobrym, pracowitym człowiekiem, a ja kochałam go całym sercem. Jego rodzice wydawali się zwykłymi ludźmi – prostymi, wiejskimi, z głośnym śmiechem i nawykiem mówienia wszystkiego wprost. Myślałam, iż się dogadamy. Ale po ślubie ich „szczerość” zmieniła się w bezczelność, a wizyty – w prawdziwą próbę cierpliwości.

Mieszkamy w małym mieszkaniu kupionym na kredyt. Nasz syn, Krzyś, który ma trzy lata, jest centrum naszego świata. Pracuję jako kierownik w lokalnej firmie, Marek jest mechanikiem samochodowym. Życie nie jest łatwe, ale sobie radzimy. Tyle iż w każdą niedzielę, jak w zegarku, swaci przychodzą, a mój dom staje się ich królestwem. Nie dzwonią, nie pytają – po prostu się zjawiają, a ja biegam jak opętana, żeby ich nakarmić.

**Bezczelność bez granic**

Przychodzą z pustymi rękami, ale odchodzą najedzeni do syta. Janina siada przy stole i wydaje rozkazy: „Wera, nalej mi barszczu, i niech będzie gęsty!”. Stanisław żąda mięsa i piwa, a ja kursuję po kuchni jak kelnerka. Po ich wyjściu zostają góry brudnych naczyń, okruszki na podłodze i pusty lodówka. Kiedyś policzyłam – jedna ich wizyta kosztuje nas pół kilo mięsa, dziesiątkę jaj i trzy litry kompotu. A oni choćby „dziękuję” nie powiedzą – dla nich to oczywiste.

Ale najgorsze jest ich podejście. Janina krytykuje wszystko: jak gotuję, jak wychowuję Krzysia, jak sprzątam. „Wera, zupa przesolona, a dziecko jakieś blade, źle go karmisz” – mówi, pałaszując moje dania. Stanisław potakuje, a Marek milczy, jakby to było w porządku. Próbowałam delikatnie napomknąć, iż jest mi ciężko, ale teściowa tylko macha ręką: „Jesteś młoda, trzeba się starać”. Ich bezczelność to jak trucizna, która powoli zatruwa moje życie.

**Milczenie męża**

Próbowałam rozmawiać z Markiem. Po kolejnej wizycie swatów, gdy zmywałam naczynia do północy, powiedziałam: „Mały, oni przychodzą jak do restauracji, a ja nie wyrabiam”. Wzruszył ramionami: „To tylko rodzice, przyzwyczajeni. Nie dramatyzuj”. Jego słowa jak nóż w serce. Czy naprawdę nie widzi, iż jestem na krawędzi? Kocham go, ale jego milczenie sprawia, iż czuję się samotna we własnym domu. Czuję, iż walczę nie tylko ze swatami, ale i z nim.

Krzyś, mój maluch, już zauważa moje napięcie. Pyta: „Mamo, czemu jesteś smutna?”. Uśmiecham się, ale w środku wszystko krzyczy. Chcę, żeby mój syn dorastał w domu pełnym miłości, nie irytacji. Ale każda wizyta swatów to stres, którego nie potrafię ukryć. Czasem marzę, żeby zatrzasnąć drzwi tuż przed ich nosem, ale boję się – co powie Marek? Co powiedzą sąsiedzi? I jak żyć z poczuciem winy?

**Ostatnia kropla**

Wczoraj swaci znów przyszli. Gotowałam trzy godziny: barszcz, kotlety, sałatkę, ciasto. Jedli, chwalili, ale ani słowa podziękowania. Gdy poprosiłam Janinę o pomoc przy naczyniach, prychnęła: „Ja mam służyć? Ty jesteś gospodynią, to się martw”. Marek milczał, a ja poczułam, iż coś we mnie pękło. Nie chcę już być ich kucharką, sprzątaczką czy cieniem. Mój dom to nie ich jadłodajnia, a ja nie jestem ich służącą.

Postanowiłam postawić sprawę jasno. Powiem Markowi: albo porozmawia z rodzicami, albo przestanę ich przyjmować. Niech przychodzą z jedzeniem, niech pomagają, albo niech w ogóle nie przychodzą. Wiem, iż wybuchnie awantura. Janina nazwie mnie niewdzięczną, Stanisław będzie burczał, a Marek może się obrazić. Ale nie mogę dłużej żyć w tej niewoli.

**Moje wołanie o wolność**

Ta historia to mój krzyk o prawo do bycia panią swojego życia. Swaci może nie rozumieją, jak ich bezczelność mnie niszczy. Marek może mnie kocha, ale jego milczenie czyni mnie samotną. Chcę, żeby mój dom był moją przystanią, żeby Krzyś widział szczęśliwą mamę, żebym ja wreszcie mogła odetchnąć. W wieku 33 lat zasługuję na szacunek, choćby jeżeli miałabym zatrzasnąć drzwi przed swatami.

Nie wiem, jak potoczy się rozmowa z Markiem, ale wiem, iż nie ustąpię. Niech to będzie walka – jestem gotowa. Moja rodzina to ja, Marek i Krzyś, i nie pozwolę, żeby ktoś zmienił mój dom w ich jadłodajnię. Niech ich puste ręce zostaną przy nich – a ja odzyskam swoją godność.

Idź do oryginalnego materiału