Nie zostawiaj męża, nasze życie jest zbyt dobre!

newsempire24.com 6 dni temu

“Mamo, nie mogę już tak żyć” – Hanna stała przy oknie, wpatrując się w szare, zachmurzone niebo.

“Co znaczy nie możesz? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie?” – Wanda Szymańska załamała ręce, a jej pomarszczona twarz wykrzywiła się z oburzenia. – “Oszalałaś na starość? O czym ty myślisz?”

Hanna gorzko się uśmiechnęła. O czym myśli? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża z “spotkań biznesowych”. O pogardliwych spojrzeniach, którymi obdarzał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją “starą pierdzą” przed znajomymi, a potem śmiał się – no bo trzeba mieć poczucie humoru.

“Myślę o tym, iż chcę w końcu żyć dla siebie” – odparła cicho.

“Dla siebie?” – matka parsknęła krótkim śmiechem. – “A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Za moją emeryturę to tylko chleb kupię! To Sławomir nas utrzymuje, przypomnę!”

Hanna poczuła, jak w gardle ściska ją gula. Zawsze tak – tylko zacznie mówić o sobie, a matka od razu wystawia rachunek. Dług, obowiązki, wina – wieczne kajdany, które ciągnie przez całe życie.

“Znalazłam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.”

“Co?” – Wanda Szymańska osunęła się na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. – “Więc dlatego chodziłaś na te kursy? W tajemnicy wszystko uknułaś?”

“Nie muszę…”

“Musisz!” – matka podniosła głos. – “Ja cię wychowałam, nie spałam po nocach! Ja ci życie poświęciłam! A ty teraz chcesz to wszystko zniszczyć? Dla swoich kaprysów?”

W przedpokoju zatrzasnęły się drzwi – wrócił Sławomir. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Hanna zaciśniętą pięści poczuła, jak paznokcie wbijają się w dłonie.

“O czym te panie dyskutują?” – jego głos, jak zawsze, ociekał miodem, gdy w pobliżu byli inni. – “Wando Szymańska, tak pani krzyczy, iż sąsiedzi się zlecą.”

“Twoja żona oszalała!” – matka natychmiast skupiła się na zięciu. – “Mówi, iż pracę znalazła i rozwodu chce!”

Sławomir powoli zwrócił się do Hanny. W jego oczach mignęło coś zimnego, jak u węża.

“Tak?” – przeciągnął. – “I od kiedyż to wymyśliłaś, kochanie?”

Hanna poczuła dreszcz wzdłuż pleców. Ten ton znała aż za dobrze – udająco łagodny, ale zapowiadający burzę.

“Nie wymyśliłam, Sławku. Zdecydowałam” – sama zdziwiła się stanowczości w swoim głosie.

“Ona zdecydowała!” – matka znów załamała ręce. – “Sławomir, no powiedz jej! Pewnie menopauza, całkiem rozum straciła!”

“Mamo!” – Hanna odwróciła się gwałtownie. – “Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem hystericzką ani wariatką. Po prostu już nie chcę…”

“Czego nie chcesz, skarbie?” – Sławomir podszedł bliżej, jego uśmiech nie sięgał oczu. – “Może nie podoba ci się to mieszkanie? A może samochód nie ten? Albo biżuterii za mało?”

“Przestań” – Hanna cofnęła się do okna. – “Doskonale wiesz, iż nie o to chodzi.”

“A o co? O tą młodą sekretarkę, którą z nim widziałaś?” – wtrąciła Wanda Szymańska. – “Głupstwa! Każdy facet ma słabości. Zamknij oczy i znosić, jak wszystkie normalne kobiety!”

Hannie coś się w środku urwało. Oto ono – “znosić”. Ile razy słyszała to w życiu? Znosić, gdy mąż upokarza. Znosić, gdy zdradza. Znosić, bo trzeba, bo “wszyscy tak mają”, bo “pomyśl o matce”.

“Wiesz co, kochanie” – Sławomir usiadł na oparciu fotela, zakładając nogę na nogę – “powiedzmy sobie szczerze. Przecież wiesz, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?”

“Nie potrzebna?” – Hanna nagle się rozśmiała, aż matka drgnęła. – “Właśnie to, Sławku, przez te wszystkie lata mi wmawiałeś. Że nikomu nie jestem potrzebna, iż jestem nic nie warta, iż mam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.”

“Córeczko” – matka sięgnęła po jej rękę – “ty się nakręcasz…”

“Nie, mamo” – Hanna delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła dłoń. – “Pierwszy raz od lat widzę wszystko jasno. Wychodzę.”

“Nigdzie nie wychodzisz” – syknął Sławomir, tracąc nagle sztuczną łagodność. – “Zapomniałaś, na kogo zapisane jest mieszkanie? I kto płaci za leczenie twojej matki?”

“Właśnie o to chodzi” – Hanna poczuła dziwny spokój. – “W końcu pokazałeś prawdziwą twarz. choćby przy mamie się nie powstrzymałeś.”

“Haneczko, córeczko” – Wanda Szymańska złapała się za serce – “ty mnie nie porzucisz? Gdzie ty pójdziesz?”

“Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.”

“Co?” – jednogłośnie wykrzyknęli matka i mąż.

“Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na blokowisku. Ale moje. adekwatnie wynajęte, ale moje.”

Sławomir wybuchnął śmiechem:

“A za jakie pieniądze chcesz je utrzymać? Z pensji niedouczonej księgowej?”

“Nie jestem niedouczona” – cicho odpowiedziała Hanna. – “Skończyłam kurs z wyróżnieniem. I dostałam dobre stanowisko.”

“Zdrajczyni!” – krzyknęła nagle matka. – “Wychowywałam cię nie po to, żebyś na starość po wynajętych kątach się tułała! Co ludzie powiedzą?”

“Ludzie, ludzie…” – Hanna pokręciła głową. – “Całe życie myślałaś o tym, co powiedzą ludzie. A co ja powiem, to cię nie interesowało.”

Poszła do sypialni, wyciągnęła wcześniej spakowaną torbę. Sławomir zastąpił jej drogę:

“Stój! Nigdzie nie idziesz!”

“Odsuń się” – głos Hanny stał się twardy jak stal. – “Rozwodzę się. I nie próbuj grozić – mam nagrania twoich gróźb i dowody zdrad. Myślisz, iż twoim wspólnikom spodoba się skandal?”

Sławomir zbladł. Nigdy nie widziała go tak zdezorientowanego.

“Blefujesz.”

“Sprawdź” – uśmiechnęła się Hanna. – “Dwadzieścia osiem lat milczałam. Zbierałam po trochu to, co ukrywałeś. Myślałeś, iż jestem śleHanna przekroczyła próg nowego życia, czując, iż po raz pierwszy od lat może oddychać pełną piersią.

Idź do oryginalnego materiału