“Mamo, nie mogę już tak żyć” – Hanna stała przy oknie, wpatrując się w szare, zachmurzone niebo.
“Co znaczy nie możesz? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie?” – Wanda Szymańska załamała ręce, a jej pomarszczona twarz wykrzywiła się z oburzenia. – “Oszalałaś na starość? O czym ty myślisz?”
Hanna gorzko się uśmiechnęła. O czym myśli? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża z “spotkań biznesowych”. O pogardliwych spojrzeniach, którymi obdarzał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją “starą pierdzą” przed znajomymi, a potem śmiał się – no bo trzeba mieć poczucie humoru.
“Myślę o tym, iż chcę w końcu żyć dla siebie” – odparła cicho.
“Dla siebie?” – matka parsknęła krótkim śmiechem. – “A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Za moją emeryturę to tylko chleb kupię! To Sławomir nas utrzymuje, przypomnę!”
Hanna poczuła, jak w gardle ściska ją gula. Zawsze tak – tylko zacznie mówić o sobie, a matka od razu wystawia rachunek. Dług, obowiązki, wina – wieczne kajdany, które ciągnie przez całe życie.
“Znalazłam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.”
“Co?” – Wanda Szymańska osunęła się na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. – “Więc dlatego chodziłaś na te kursy? W tajemnicy wszystko uknułaś?”
“Nie muszę…”
“Musisz!” – matka podniosła głos. – “Ja cię wychowałam, nie spałam po nocach! Ja ci życie poświęciłam! A ty teraz chcesz to wszystko zniszczyć? Dla swoich kaprysów?”
W przedpokoju zatrzasnęły się drzwi – wrócił Sławomir. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Hanna zaciśniętą pięści poczuła, jak paznokcie wbijają się w dłonie.
“O czym te panie dyskutują?” – jego głos, jak zawsze, ociekał miodem, gdy w pobliżu byli inni. – “Wando Szymańska, tak pani krzyczy, iż sąsiedzi się zlecą.”
“Twoja żona oszalała!” – matka natychmiast skupiła się na zięciu. – “Mówi, iż pracę znalazła i rozwodu chce!”
Sławomir powoli zwrócił się do Hanny. W jego oczach mignęło coś zimnego, jak u węża.
“Tak?” – przeciągnął. – “I od kiedyż to wymyśliłaś, kochanie?”
Hanna poczuła dreszcz wzdłuż pleców. Ten ton znała aż za dobrze – udająco łagodny, ale zapowiadający burzę.
“Nie wymyśliłam, Sławku. Zdecydowałam” – sama zdziwiła się stanowczości w swoim głosie.
“Ona zdecydowała!” – matka znów załamała ręce. – “Sławomir, no powiedz jej! Pewnie menopauza, całkiem rozum straciła!”
“Mamo!” – Hanna odwróciła się gwałtownie. – “Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem hystericzką ani wariatką. Po prostu już nie chcę…”
“Czego nie chcesz, skarbie?” – Sławomir podszedł bliżej, jego uśmiech nie sięgał oczu. – “Może nie podoba ci się to mieszkanie? A może samochód nie ten? Albo biżuterii za mało?”
“Przestań” – Hanna cofnęła się do okna. – “Doskonale wiesz, iż nie o to chodzi.”
“A o co? O tą młodą sekretarkę, którą z nim widziałaś?” – wtrąciła Wanda Szymańska. – “Głupstwa! Każdy facet ma słabości. Zamknij oczy i znosić, jak wszystkie normalne kobiety!”
Hannie coś się w środku urwało. Oto ono – “znosić”. Ile razy słyszała to w życiu? Znosić, gdy mąż upokarza. Znosić, gdy zdradza. Znosić, bo trzeba, bo “wszyscy tak mają”, bo “pomyśl o matce”.
“Wiesz co, kochanie” – Sławomir usiadł na oparciu fotela, zakładając nogę na nogę – “powiedzmy sobie szczerze. Przecież wiesz, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?”
“Nie potrzebna?” – Hanna nagle się rozśmiała, aż matka drgnęła. – “Właśnie to, Sławku, przez te wszystkie lata mi wmawiałeś. Że nikomu nie jestem potrzebna, iż jestem nic nie warta, iż mam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.”
“Córeczko” – matka sięgnęła po jej rękę – “ty się nakręcasz…”
“Nie, mamo” – Hanna delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła dłoń. – “Pierwszy raz od lat widzę wszystko jasno. Wychodzę.”
“Nigdzie nie wychodzisz” – syknął Sławomir, tracąc nagle sztuczną łagodność. – “Zapomniałaś, na kogo zapisane jest mieszkanie? I kto płaci za leczenie twojej matki?”
“Właśnie o to chodzi” – Hanna poczuła dziwny spokój. – “W końcu pokazałeś prawdziwą twarz. choćby przy mamie się nie powstrzymałeś.”
“Haneczko, córeczko” – Wanda Szymańska złapała się za serce – “ty mnie nie porzucisz? Gdzie ty pójdziesz?”
“Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.”
“Co?” – jednogłośnie wykrzyknęli matka i mąż.
“Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na blokowisku. Ale moje. adekwatnie wynajęte, ale moje.”
Sławomir wybuchnął śmiechem:
“A za jakie pieniądze chcesz je utrzymać? Z pensji niedouczonej księgowej?”
“Nie jestem niedouczona” – cicho odpowiedziała Hanna. – “Skończyłam kurs z wyróżnieniem. I dostałam dobre stanowisko.”
“Zdrajczyni!” – krzyknęła nagle matka. – “Wychowywałam cię nie po to, żebyś na starość po wynajętych kątach się tułała! Co ludzie powiedzą?”
“Ludzie, ludzie…” – Hanna pokręciła głową. – “Całe życie myślałaś o tym, co powiedzą ludzie. A co ja powiem, to cię nie interesowało.”
Poszła do sypialni, wyciągnęła wcześniej spakowaną torbę. Sławomir zastąpił jej drogę:
“Stój! Nigdzie nie idziesz!”
“Odsuń się” – głos Hanny stał się twardy jak stal. – “Rozwodzę się. I nie próbuj grozić – mam nagrania twoich gróźb i dowody zdrad. Myślisz, iż twoim wspólnikom spodoba się skandal?”
Sławomir zbladł. Nigdy nie widziała go tak zdezorientowanego.
“Blefujesz.”
“Sprawdź” – uśmiechnęła się Hanna. – “Dwadzieścia osiem lat milczałam. Zbierałam po trochu to, co ukrywałeś. Myślałeś, iż jestem śleHanna przekroczyła próg nowego życia, czując, iż po raz pierwszy od lat może oddychać pełną piersią.