Wieczór miał się ku końcowi, a w mieszkaniu, gdzie mieszkali Kinga, jej mąż Krzysztof i teściowa Halina Pawłowska, zwykle panowała cisza. Tego dnia jednak od rana wszystko szło nie tak. Dwulatek Tomek marudził, Halina Pawłowska wciąż znajdowała powody do narzekania, a Kinga czuła się wyczerpana. Starała się jak mogła: gotowała ulubione potrawy teściowej, sprzątała, opiekowała się Tomkiem. Ale zadowolić Haliny było niemożliwe.
„Kinga, znowu źle ułożyłaś ręczniki”, mamrotała Halina, przechodząc koło łazienki. „Ile razy mam ci mówić, żebyś składała je rogiem do siebie, a nie od siebie?”
Albo:
„Źle ubrałaś dziecko, Kinga! Na dworze chłodno, a ty go w taką cienką bluzę! Przeziębi się!”
Kinga za każdym razem wzdychała. Nie kłóciła się, znosiła to cierpliwie, wierząc, iż z czasem wszystko się ułoży, iż Halina przyzwyczai się do niej, do Tomka, do ich wspólnego życia. Krzysztof, gdy sytuacja stawała się nie do zniesienia, zwykle milczał. Gdy Kinga próbowała się poskarżyć, odpowiadał obojętnie:
„Po prostu nie zwracaj na to uwagi, Kinga. Mama jest starsza, nerwowa.”
Kinga przygotowywała niespodziankę na ich rocznicę ślubu. Zamówiła mały tort, kupiła Krzysztofowi nowy skórzany pasek, o którym od dawna marzył. Chciała zorganizować przytulny wieczór tylko dla nich trzech oczywiście z Tomkiem.
W dniu rocznicy, gdy kolacja była prawie gotowa, a Tomek na szczęście zasnął, Halina urządziła kolejną awanturę. Tym razem dlatego, iż Kinga, jej zdaniem, „przesoliła zupę”. Choć zupa była zupełnie zwyczajna.
„Tego nie da się jeść!” krzyczała teściowa, uderzając łyżką w stół. „Chcesz nas otruć? Kinga, zupełnie nie potrafisz gotować!”
Kinga stała przy kuchence, ściskając w dłoni chochlę. Rocznica, tort, niespodzianka wszystko poszło na marne. Spojrzała na Krzysztofa, który siedział przy stole, spuściwszy wzrok. Czekała, iż w końcu coś powie, iż ją obroni, iż położy kres tej absurdalnej sytuacji. Ale on milczał.
„Krzysztof” powiedziała cicho Kinga. „Powiesz coś?”
Wstał, powoli wyszedł z kuchni do przedpokoju. Kinga poszła za nim.
„Mama ma rację” rzucił Krzysztof, nie patrząc na nią. „Zawsze coś robisz nie tak.”
W oczach Kingi pojawiły się łzy. To była ostatnia kropla. Patrzyła na męża, a on wpatrywał się w ścianę.
„Czy ty w ogóle rozumiesz, co mówisz?” jej głos zadrżał. „Dzisiaj nasza rocznica! Ja przygotowywałam wszystko, starałam się! A twoja matka”
Krzysztof odwrócił się gwałtownie. W jego oczach nie było gniewu, tylko zmęczenie i obojętność.
„Jeśli nie podoba ci się moja matka wynoś się.”
Te słowa padły tak zwyczajnie, tak codziennie, iż Kinga nie od razu zrozumiała ich wagę. Powiedział to, jakby dawał jej radę, a nie wydawał wyrok. Potem odwrócił się i poszedł do pokoju. Kolacja była zepsuta. Święto było zepsute. Wszystko było zepsute.
Kinga siedziała na łóżku w ich sypialni, tuląc śpiącego Tomka. Łzy wyschły, pozostawiając na jej twarzy słone ślady. Była w szoku. Powiedział: „Wynoś się”. Czy on to mówił poważnie? To przecież ich dom. Ich rodzina. Czy naprawdę był gotów tak łatwo z niej zrezygnować, z syna? Nie pakowała walizki. Po prostu nie wierzyła, iż to wszystko jest na serio. Wydawało się, iż to jakiś zły sen, który skończy się rano.
Minął dzień. Potem kolejny. Krzysztof nie przepraszał. Zachowywał się chłodno, zdystansowany. Wracał z pracy, jadł w milczeniu, potem szedł do swojego pokoju lub siadał do komputera. Prawie z nią nie rozmawiał. Z Tomkiem bawił się jakby z obowiązku, bez dawnego entuzjazmu.
Gdy Kinga próbowała z nim porozmawiać, odsunął się.
„Mama jest bardzo obrażona. Powiedziała, iż ją znieważyłaś.”
„Ja ją znieważyłam?” Kinga nie mogła uwierzyć własnym uszom. „Ona na mnie nakrzyczała przez zupę!”
„To bez znaczenia” odparł Krzysztof. „Wszystko zależy od ciebie. Zrób pierwszy krok. Przeproś. Wtedy może ci wybaczy.”
W jego słowach nie było pojednania. Tylko ultimatum. I Kinga zaczęła rozumieć. To nie był jej dom. Była tu tylko tymczasowo. Tolerowano ją, dopóki była wygodna, dopóki spełniała wszystkie funkcje. Gdy tylko przestała być idealna, można ją było po prostu wyrzucić jak niepotrzebny przedmiot. Strach, który czuła pierwszego dnia, ustąpił miejsca głuchemu, duszącemu zrozumieniu. To nie była rodzina. To była gra w jednostronną lojalność. Ona musiała być lojalna wobec Krzysztofa, jego matki, ich kaprysów. A oni nie byli jej nic winni.
Spojrzała na śpiącego syna. On nie miał tu miejsca. Ona też nie. Ten dom, ta atmosfera powoli ją niszczyły. A Krzysztof, jej mąż, tylko patrzył, jak to się dzieje. I, jak się okazało, sam popychał ją ku krawędzi.
Krzysztof siedział w kawiarni z przyjacielem Arturem. Mówił powoli, ważąc każde słowo.
„Słuchaj, stary, u mnie z Kingą no, kłopot.”
Artur sączył kawę.
„Znowu? Teściowa?”
Krzysztof skinął głową.
„No właśnie. Mama jest starsza, ma nerwy. A Kinga jest młoda, powinna się dostosować. A ona nie chce. Wiecznie jakieś pretensje, żale.”
Czuł się zmęczony tą nieustanną walką. Miał dość ciągłych kłótni, narzekań matki, niezadowolenia Kingi. Chciał spokoju.
„Mam dość tych ciągłych pretensji” ciągnął Krzysztof, rozkładając ręce. „Szczerze mówiąc może lepiej by się rozstali. Zmęczyło mnie to wieczne napięcie. Z jednej strony mama, z drugiej ona. A ja w środku. Po co mi to wszystko?”
Artur milczał, słuchając.
„Powiedziałem jej wprost: jeżeli nie podoba ci się moja matka wynoś się. Co innego mogłem powiedzieć? Mama to świętość. To ona mnie wychowała. Jest sama. A Kinga wiecznie niez













