**Dziennik, niedzielny wieczór**
Gdy teściowa, Zofia Stanisławówna, na chwilę wyszła z kuchni, mój teść, Tadeusz Kazimierzowicz, odwrócił się do mnie i rozkazującym tonem rzucił: „Aneta, idź podgrzej mi tego kurczaka, bo już zimny!”. Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Co to, ja teraz oficjalnie służąca? Jak ci trzeba, to sam se podgrzej, chciałam krzyknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota, który ocierał się o moje nogi, odparłam: „Tadeusz Kazimierzowiczu, ja nie jestem służącą, podgrzejcie sobie sami”. Popatrzył na mnie jak na buntowniczkę, a ja poczułam, jak we mnie wszystko wrze. To nie był tylko problem z kurczakiem – to była granica, której nie zamierzałam przekroczyć.
Z mężem, Krzysztofem, mieszkamy osobno, ale co niedzielę przyjeżdżamy na obiad do jego rodziców. Zofia Stanisławówna gotuje tak, iż palce lizać, i zawsze z euforią tu przyjeżdżam – pogadać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać opowieści. Tadeusz Kazimierzowicz zwykle milczy, siedzi na czele stołu jak generał i więcej gderze, niż mówi. Przyzwyczaiłam się, iż lubi rozkazywać: „podaj sól”, „posprzątaj talerze”. Ale nie zwracałam uwagi – wiek, przyzwyczajenia, co z niego wyciągniesz. Tym razem jednak przesadził.
Tego wieczoru siedzieliśmy przy stole, jedliśmy pieczonego kurczaka z ziemniakami. Zofia Stanisławówna, jak zwykle, krzątała się, dokładała nam, a ja pomagałam sprzątać naczynia. Gdy wyszła na werandę po kompot, Tadeusz Kazimierzowicz uznał, iż nadszedł jego moment. Siedziałam, głaszcząc ich kota Filemona, który mruczał mi na kolanach, gdy usłyszałam ten rozkaz: „Podgrzej kurczaka!”. Najpierw pomyślałam, iż mi się wydaje. Patrzył na mnie tak, jakbym miała zerwać się i biec do mikrofalówki. A ja, niech wam będzie wiadomo, po pracy, zmęczona, w odświętnej sukience, przyjechałam w gości, a nie na służbę.
Moja odpowiedź wyraźnie go zszokowała. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: „Młodzież teraz, zero szacunku”. Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jakbym była tu do usług. Zofia Stanisławówna wróciła, wyczuła napięcie i spytała: „Co się stało?”. Chciałam powiedzieć, ale Tadeusz Kazimierzowicz mnie uprzedził: „Nic, Aneta nie chce pomóc staruszkowi”. Pomóc? Teraz podgrzanie kurczaka to wyczyn? Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć, i tylko odparłam: „Zofio Stanisławówno, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą”.
W drodze do domu opowiedziałam Krzysztofowi. Jak zwykle próbował złagodzić sytuację: „Anet, tata nie ze złośliwości, po prostu przyzwyczaił się, iż mama robi wszystko. Nie bierz tego do siebie”. Nie brać? Łatwo mu mówić, on nie dostaje rozkazów! Przypomniałam mu, iż nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale ton jego ojca brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Krzysztof obiecał porozmawiać z ojcem, ale wiem, iż nie lubi konfliktów. „Pogadam z mamą, ona go opanuje” – dodał. Zofia Stanisławówna może i rzeczywiście go upomni, zawsze staje w mojej obronie, ale nie chcę, żeby przez mnie było zamieszanie w rodzinie.
Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce następnym razem demonstracyjnie siedzieć i w ogóle nie pomagać – niech Tadeusz Kazimierzowicz sam sobie kurczaka podgrzeje. Ale wiem, iż to dziecinada, a Zofii Stanisławównie nie chcę robić przykrości, bo ona tu nie winna. Druga część mnie chce z nim poważnie porozmawiać: „Tadeuszu Kazimierzowiczu, szanuję pana, ale nie jestem służącą, traktujmy się z szacunkiem”. Boję się jednak, iż uzna to za zuchwałość i zacznie się dramat. Moja przyjaciółka, gdy się jej poskarżyłam, poradziła: „Anet, po prostu odpowiedz żartem, powiedz, iż mikrofalówka sama da sobie radę”. Żartować? Może i humor pomoże, ale na razie jestem zbyt wściekła.
Przypominam sobie, iż kiedyś Tadeusz Kazimierzowicz był milszy. Gdy tylko pobraliśmy się z Krzysztofem, choćby chwalił moje sałatki, opowiadał kawały z młodości. A teraz chyba uznał, iż powinnam być na każde skinienie, jak Zofia Stanisławówna. Ale ja nie jestem nią! Mam swoją pracę, swoje sprawy i przychodzę tu w gości, a nie do roboty. Lubię ich rodzinę, ale nie zamierzam znosić rozkazów. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie pozwolę się poniżać – choćby dla świętego spokoju.
Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, jeżeli Tadeusz Kazimierzowicz znów zacznie komenderować, po prostu się uśmiechnę i powiem: „Mikrofalówka stoi w kącie, czeka na pana”. A tak na poważnie, porozmawiam z Zofią Stanisławówną – ona zrozumie. Nie chcę kłótni, ale nie będę też milczeć. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A kurczaka niech sam podgrzeje, ja w tym czasie pogłaszczę Filemona. On, swoją drogą, jedyny w tej kuchni, który mnie rozumie.
**Lekcja na dziś**: Szacunek to droga dwukierunkowa – jeżeli ktoś stawia cię w roli służącej, nie bój się przypomnieć, iż jesteś gościem. A jeżeli nie rozumie słów, niech posłucha mruczenia kota.