„Nie bądź taka spięta. To tylko żart”. O tym, co robi nam seksizm, rozmawiamy z psycholożką Sarą Tylką

sexed.pl 2 tygodni temu

Choć mogłoby się wydawać, iż współczesny świat daje kobietom coraz więcej przestrzeni do życia na własnych warunkach, wiele z nich doświadcza na co dzień subtelnych, ale wyjątkowo dotkliwych form przemocy seksualnej, które rozgrywają się w pozornie banalnych sytuacjach, często bagatelizowanych zarówno przez sprawców, jak i świadków. Catcalling, seksistowskie komentarze, niechciane „komplementy”, aluzyjne żarty dotyczące kobiecego ciała czy wreszcie otrzymywanie intymnych zdjęć od obcych mężczyzn w aplikacjach randkowych — wszystko to składa się na rzeczywistość wielu kobiet. – Mężczyźni często nie doświadczają tego typu zachowań, więc ich nie widzą. Dla nich catcalling bywa „komentarzem”. Dla kobiet realnym sygnałem zagrożenia – mówi Sara Tylka.

„Hej, lala!” Dlaczego catcalling to nie komplement

Jednym z najbardziej powszechnych doświadczeń wielu kobiet pozostaje komentarz dotyczący wyglądu, wypowiedziany w przestrzeni publicznej w sposób, który pozbawia kobietę podmiotowości i sprowadza ją do roli obiektu obserwacji. To mogą być okrzyki rzucane przez grupkę mężczyzn siedzących na ławce, „pochwały”, które tak naprawdę są werbalnym wymuszeniem reakcji, czy komentarze dotyczące wyglądu, które nie pozostawiają wątpliwości co do intencji.

Choć nierzadko słyszymy, iż takie zachowania „niczego złego nie robią”, wiele kobiet doskonale zna napięcie, które pojawia się nagle w ciele, przyspieszony oddech, chęć jak najszybszego oddalenia się, a także automatyczne kalkulowanie ryzyka — czy odpowiedź nie sprowokuje agresji, czy ignorowanie nie zostanie odczytane jako wyzwanie, czy gwałtowny krok nie spowoduje eskalacji. To właśnie w takich momentach odczuwalna staje się dysproporcja władzy, która sprawia, iż najbardziej niewinne czynności — jak przejście ulicą, zrobienie zakupów czy czekanie na autobus — niosą ze sobą potencjalne napięcie.

– Zaczepki uliczne, gwizdanie, „hej mała”, komentarze o ciele, to nie flirt, nie zainteresowanie, nie komplement. To forma molestowania słownego, która narusza granice i bezpieczeństwo osób, do których jest kierowana – mówi psycholożka Sara Tylka.

– „Powinnaś docenić ten tekst, przecież to był komplement”. To zdanie często pada wtedy, gdy kobieta nie reaguje na seksistowską odzywkę tak, jak oczekuje tego zaczepiający. Problem w tym, iż wiele z tych „komplementów” to tak naprawdę catcalling, czyli niechciane komentarze o ciele, gwizdy, „hej, uśmiechnij się”. To nie flirt. To nie miła uwaga. To naruszenie czyjejś granicy i próba wejścia w jej przestrzeń bez zgody.

Prawdziwy komplement nie stawia drugiej osoby w roli obiektu. Catcalling niestety tak. Dlatego nie musisz się uśmiechać. Nie musisz udawać, iż jest ci miło. Nie musisz odpowiadać. Masz prawo do swojej przestrzeni. Masz prawo do spokoju na ulicy. Masz prawo powiedzieć „nie” – dodaje Tylka.

Seksistowskie żarty i komentarze jako mechanizmy uciszania kobiet

W miejscu pracy, w szkole, ale także w klubach, czy w przestrzeni online podobną funkcję pełnią seksistowskie żarty i komentarze wypowiadane półgłosem, żartobliwym tonem lub z pobłażliwym uśmiechem, jakby miały stanowić niewinną formę rozluźnienia atmosfery.

Kiedy kobieta słyszy, iż jest „przewrażliwiona”, „sztywna” lub „nie ma poczucia humoru”, ponieważ zareagowała na komentarz dotyczący swojego stroju, wieku, cyklu menstruacyjnego czy rzekomej emocjonalności, ma otrzymać w sposób pośredni komunikat, iż granice, które wyznacza, nie są ważne, a jej dyskomfort jest problemem jedynie dlatego, iż ośmiela się go nazwać.

Mechanizm ten jest wyjątkowo skuteczny: sprawia, iż kobiety zaczynają zastanawiać się, czy rzeczywiście nie przesadzają, czy może nie powinny po prostu uśmiechnąć się i „dać spokój”, by nie zostać uznane za te, które psują atmosferę, komplikują interakcje lub zachowują się zgodnie ze stereotypowym obrazem kobiety, która „szuka problemów”.

Dickpicks to nie żart, tylko przemoc seksualna

Jednym z najbardziej bagatelizowanych zjawisk w przestrzeni cyfrowej pozostaje tzw. dickpicks, czyli wysyłanie kobietom niechcianych zdjęć intymnych. Odbierane często bez jakiegokolwiek kontekstu, poprzedzenia rozmową czy zapytania o zgodę, stają się formą gwałtownego wkroczenia w prywatną przestrzeń odbiorczyni. Wiele z tych sytuacji odbywa się w nocy, podczas rutynowego przeglądania wiadomości na telefonie, kiedy kobieta nie spodziewa się treści, które naruszają jej poczucie intymności i bezpieczeństwa.

Choć zjawisko to bywa trywializowane jako „przesadna reakcja”, kobiety, które je opisują, zwracają uwagę, iż otrzymanie takiego zdjęcia nie jest neutralnym doświadczeniem, ale zaskakującym, często szokującym aktem narzucenia cudzej seksualności. Pojawiają się uczucia obrzydzenia, lęku, złości, a także bezradności, zwłaszcza gdy po odmowie lub wyznaczeniu granicy kobieta otrzymuje reakcję sugerującą, iż to ona „powinna się wyluzować”, „mieć dystans” i traktować to jako komplement. Mechanizm znów jest ten sam — to, co jest naruszeniem, zostaje nazwane „żartem”, a sprzeciw staje się „problemem”.

Dlaczego tak wielu mężczyzn nie uznaje takich żartów czy zachowań jak catcalling za przemoc seksualną?

– Bo wbrew pozorom to nie kwestia złej woli, tylko tzw. społecznych skryptów, w które byliśmy wszyscy latami wdrażani – mówi Sara Tylka. – Psychologia społeczna mówi o normach przyzwolenia, czyli zinternalizowanych przekonaniach, iż pewne zachowania „tak po prostu są”, bo widzimy je od dziecka w rodzinie, mediach, na ulicy.

Jeśli chłopak dorasta w świecie, w którym zaczepki są pokazywane jako „podryw”, a mężczyzna jako „ten, który inicjuje”, to uczy się, iż jego zachowanie jest normalne, iż właśnie tak ma się zachowywać.

– Z kolei teoria minimalizacji szkody (tzw. harm minimization bias) tłumaczy, iż ludzie mają tendencję do umniejszania konsekwencji działań, które są dla nich wygodne lub które podważają ich obraz „dobrego człowieka” – dodaje Tylka. – Przyznanie, iż gwizdanie za kobietami jest przemocą, oznaczałoby: „Robiłem coś krzywdzącego” albo „Moi koledzy robią coś krzywdzącego”. A to jest psychologicznie trudne. Dochodzi też efekt braku perspektywy.

Mężczyźni często nie doświadczają tego typu zachowań, więc ich nie widzą. Dla nich catcalling bywa „komentarzem”. Dla kobiet realnym sygnałem zagrożenia. To różnica między „to tylko słowa” a „muszę ocenić, czy jestem bezpieczna”.

– No i jeszcze kulturowa opowieść o intencjach. „Nie chciałem źle, więc to nie może być złe”. Ale w kwestii przemocy seksualnej to nie intencja, tylko wpływ ma znaczenie. Dlatego część mężczyzn jest szczerze zaskoczona, kiedy słyszy: „To mnie przestraszyło”, „Czułam się uprzedmiotowiona”, „To była przemoc” – mówi Tylka. – Dla nich to czasem pierwszy moment, gdy widzą swój „normalny żart” z innej strony. I właśnie dlatego edukacja jest tak ważna. Nie po to, by kogoś zawstydzać. Po to, by pokazać: jeżeli Twoje słowa kogoś paraliżują, a nie cieszą, to nie jest komplement, tylko sygnał, iż czas zmienić zachowanie.

Normalizowanie przemocy poprzez przerzucanie odpowiedzialności na kobiety

Wspólnym mianownikiem wielu form codziennego seksizmu jest systematyczne przerzucanie odpowiedzialności ze sprawcy na kobietę — sugerowanie, iż gdyby tylko miała „lepszy humor”, „bardziej otwarte podejście” czy „mniej sztywne zasady”, to nie dochodziłoby do konfliktów. W ten sposób kultura wymusza na kobietach ciągłe autokorygowanie się: zmienianie tras spacerów, rezygnowanie z pewnych ubrań, unikanie konfrontacji, a przede wszystkim — milczenie wtedy, gdy granice zostają przekroczone.

To milczenie nie wynika ze słabości, ale ze świadomości, iż w wielu sytuacjach kobieta, która zaprotestuje, ryzykuje towarzyską dezaprobatę, konflikt w pracy, pogorszenie relacji lub choćby eskalację agresji. Badania psychologiczne pokazują, iż choć kobiety w zdecydowanej większości przypadków rozpoznają naruszenia i rozważają reakcję, często rezygnują z niej, bo wiedzą, iż może ona prowadzić do konsekwencji, których mężczyźni zwykle nie doświadczają.

Emocjonalne koszty seksizmu, o których rzadko się mówi

Wszystkie te drobne, pozornie nieistotne naruszenia — komentarz, gwizd, zdjęcie, „żart” — działają jak powtarzalny bodziec, który w dłuższej perspektywie wywołuje skutki podobne do przewlekłego stresu. Kobiety opowiadają o tym, iż zaczynają unikać pewnych przestrzeni, z czasem czują napięcie w miejscach, które kiedyś wydawały się neutralne, a niekiedy wprowadzają drobne strategie obronne: słuchawki w uszach, kaptur na głowie, brak kontaktu wzrokowego, szybki krok, trzymanie kluczy między palcami, unikanie odpowiedzi w pracy, unikanie dyskusji w grupie.

To nie jest „przesada”. To realny czynnik, który wpływa na samopoczucie całych społeczności, nie tylko kobiet – potwierdza Sara Tylka. – Seksizm działa jak powolny, codzienny stresor. Nie zawsze krzyczy. Czasem jest szeptem: żartem w pracy, komentarzem o wyglądzie, wątpliwością co do kompetencji, presją „jak powinnaś się zachowywać”, „jak powinnaś wyglądać”.

To, co świat często nazywa drobiazgiem, staje się mozaiką doświadczeń prowadzącą do chronicznego zmęczenia i realnego poczucia zagrożenia. Kobiety nie reagują przesadnie — reagują adekwatnie do skali zjawiska, które przez lata było bagatelizowane, wyciszane i traktowane jako naturalny element „bycia kobietą” w przestrzeni publicznej.

Dlaczego nazywanie tych doświadczeń przemocą jest ważne

Mówienie o catcallingu, seksistowskich żartach i niechcianych zdjęciach intymnych jako o formach przemocy seksualnej nie jest przesadą, ale koniecznością, jeżeli chcemy zmienić sposób, w jaki społeczeństwo postrzega granice kobiet. Dopóki te zachowania będą traktowane jako „niewinne”, „zabawne” lub „niegroźne”, dopóty odpowiedzialność będzie przerzucana na osoby, które ich doświadczają, a nie na tych, którzy je inicjują.

Słowa mają znaczenie — nie tylko w kontekście tego, co słyszą kobiety, ale także w kontekście tego, jak opisujemy ich doświadczenia. Dopiero nazwanie naruszenia naruszeniem pozwala odzyskać sprawczość, poczucie własnej wartości i prawo do stawiania granic.

Kobiece granice nie są tematem negocjacji

Aby codzienna przemoc seksualna przestała być „codzienna”, potrzebna jest zmiana, która wykracza poza indywidualne reakcje. Wymaga uważności w relacjach, gotowości do kwestionowania seksizmu w najdrobniejszych formach oraz zrozumienia, iż kobiece granice nie istnieją po to, by je interpretować, ale po to, by były respektowane.

Dopiero wtedy przestrzeń publiczna, miejsca pracy i komunikacja online staną się środowiskiem, w którym kobiety mogą funkcjonować bez lęku, napięcia i konieczności przewidywania kolejnego „żartu”, komentarza czy zdjęcia, które naruszy ich poczucie bezpieczeństwa.

Seksizm nie znika, kiedy go ignorujemy. Znika, kiedy przestajemy go akceptować

„Seksizm nie istnieje, przesadzasz„. To zdanie pada zawsze wtedy, gdy komuś wygodniej zignorować problem. Tylko iż ignorowanie seksistowskich komentarzy i zachowań nie sprawia, iż znikają – mówi Tylka.

Seksizm zaczyna się od „niewinnych żartów”, komentarzy o wyglądzie, umniejszania kompetencji, oceniania emocji przez pryzmat płci. Kiedy przechodzimy nad tym do porządku dziennego, mówimy: „To normalne. Możesz tak mówić”. A to wpływa na wszystkich – na relacje, poczucie bezpieczeństwa, to jak kobiety i mężczyźni mogą wyrażać siebie i swoje emocje. Seksizm nie jest drobiazgiem. Jest kulturą, która tworzy ograniczenia.

Sara Tylka – psycholożka, seksuolożka + eduseksualna. Jest psychologiem wojskowym, prowadzi też konsultacje psychologiczno-seksuologiczne on-line. Na instagramie @psychosekslogicznie dzieli się swoim doświadczeniem, nabytą wiedzą i myślami. Wspiera SEXEDPL w tworzeniu treści edukacyjnych.

Idź do oryginalnego materiału