Nazwał ją żałosną służącą i odszedł do innej. Ale gdy wrócił — spotkała go niespodzianka.
Od dziecka Weronika słyszała te same słowa od babci i matki: „W naszej rodzinie kobiety są nieszczęśliwe w miłości”. Jej prababcia owdowiała w wieku dwudziestu dwóch lat, babcia straciła męża w wypadku w hucie, a matka została sama z niemowlęciem, gdy Weronika miała zaledwie trzy lata. Choć nie wierzyła w rodzinne przekleństwo, gdzieś w głębi duszy zawsze oczekiwała, iż jej miłość też skończy się bólem. Marzyła jednak o cieple, domu, mężu i dzieciach — mimo wszystko.
Jego — Krzysztofa — poznała w zakładzie, gdzie pracowała jako pakowaczka. On był w innym dziale, ale jadali w tej samej stołówce. Tak się zaczęło. Wszystko potoczyło się szybko: kilka randek, oświadczyny, ślub. Krzysztof wprowadził się do jej dwupokojowego mieszkania po babci. Matka już nie żyła. Na początku było spokojnie: urodził się pierwszy syn, potem drugi. Weronika krzątała się, jak mogła — gotowanie, pranie, wychowanie. Mąż pracował, przynosił pieniądze, ale wracał do domu coraz rzadziej, a rozmów ubywało.
Gdy Krzysztof zaczął zostawać po godzinach i wracał zmęczony, z obcymi perfumami na koszuli, zrozumiała wszystko. Nie pytała — bała się zostać sama z dwójką dzieci. Ale pewnego dnia nie wytrzymała:
— Pomyśl o dzieciach. Proszę. Błagam.
Milczał. Tylko zimne spojrzenie. Bez tłumaczeń. Bez krzyku. Rano podała mu śniadanie — choćby nie tknął.
— Jedyne, na co cię stać, to bycie służącą — rzucił z obrzydzeniem.
I po tygodniu odszedł. Spakował rzeczy i zatrzasnął za sobą drzwi.
— Nie zostawiaj nas, błagam! — płakała w przedpokoju. — Dzieci potrzebują ojca!
— Jesteś żałosną służącą — powtórzył, wychodząc. Usłyszeli to synowie. Dwaj chłopcy siedzieli na kanapie, tuląc się do siebie, nie rozumiejąc: co zrobili źle? Dlaczego tato odszedł? W czym zawinili?
Weronika nie pozwoliła sobie upaść. Żyła dla nich. Pracowała jako sprzątaczka, myła klatki schodowe, nosiła wiadra, uczyła chłopców czytać i prała manualnie, gdy zepsuta pralka nie działała. Synowie pomagali — dorośli za szybko. Zapomniała o sobie, o kobietach, o marzeniach. Ale los, jak to los, potrafi zaskoczyć.
Pewnego dnia w sklepie upuściła torebkę herbaty. Podniósł ją nieznajomy mężczyzna i uśmiechnął się:
— Może pomogę zanieść zakupy?
— Nie trzeba — odparła automatycznie.
— A jednak pomogę — powiedział, już biorąc torby.
Miał na imię Jarosław. Zaczął przychodzić do tego samego sklepu codziennie, potem odprowadzał ją, w końcu pojawił się w jej klatce, by pomóc w sprzątaniu. Chłopcy początkowo się dystansowali, ale okazał się cierpliwy i dobry. Na pierwszą kolację przyszedł z tortem i białymi różami. Gdy starszy zapytał żartem, czy grał w koszykówkę, roześmiał się:
— W szkole tak. Dawno to było.
Później wyznał:
— Po wypadku jestem inny. Mówię wolniej, ruszam się nie tak szybko. Żona odeszła. Boję się, iż i ty zechcesz, bym zniknął.
— jeżeli dzieciom z tobą dobrze — zostań — powiedziała po prostu Weronika.
Oświadczył się. Poprosił, by porozmawiała z synami.
— Może mógłbym być dla nich prawdziwym ojcem.
Wieczorem Weronika wszystko wytłumaczyła chłopcom. Przytulili ją.
— Nasz tata odszedł i o nas zapomniał — powiedział młodszy. — Fajnie by było mieć takiego, który zostaje.
I tak Jarosław stał się częścią ich rodziny. Był przy nich, uczył chłopców grać w piłkę, pomagał w lekcjach, naprawiał półki, żartował, wspierał. Koledzy synów przychodzili w odwiedziny. Dom znów ożył. Minęły lata. Chłopcy wyrośli. Filip zakochał się i przyszedł po radę do Jarosława. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek.
W drzwiach stał Krzysztof.
— Byłem głupcem. Weź mnie z powrotem. Naprawimy to…
— Spadaj — warknął Filip.
— Jak ty rozmawiasz z ojcem?! — ryknął Krzysztof.
— Nie waż się tak odzywać do mojego syna — stanowczo odparł Jarosław.
— Nie potrzebujemy ciebie — dodał młodszy. — Mamy już tatę.
Zatrzasnęli drzwi. Na zawsze.
Weronika stała, patrząc na trzech mężczyzn — swoich obrońców, swoją rodzinę, którą wywalczyła, odbudowała od zera. Była szczęśliwa. Wreszcie.