Natrętna teściowa wpadała do nas jak do siebie, aż do mojego “prywatnego przyjęcia powitalnego

newsempire24.com 1 miesiąc temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku: Intruz w moim własnym domu**

Życie potrafi być przewrotne czasem wróg nie czai się za drzwiami, tylko uśmiecha się słodko i wręcza plastikowy pojemnik z podejrzanymi klopsikami. Nazywam się Zofia Kowalska, jestem od dwóch lat mężatką, i jak to mówią między mną a mężem wszystko układało się świetnie dopóki jego mama nie postanowiła ogrzać naszego ogniska domowego trochę zbyt często. I z takim uporem, iż choćby listonosz zaglądał rzadziej niż ona.

Przebierałam właśnie zapasy w kuchennej szafce, gdy nagle dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Danuta, moja teściowa.

Zosiu, dzień dobry! Przyniosłam wam klopsiki! Z sandacza! Świeżutkie! radośnie podaje mi pojemnik.

Wzdycham. Mój mąż i ja od dziecka nienawidzimy ryb. Mnie karmiono nimi na siłę, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż prawie wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie pamięta.

Danusiu, my nie jemy ryb Wie pani o tym.

Ale przecież się nie wyrzuca! Zostawcie, może komuś podarujecie! tłumaczyła się.

Lecz nie chodziło tylko o te przeklęte klopsiki. Przychodziła coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak u siebie i zaczynała inspekcję:

O, co to za ser? Nigdy nie próbowałam, wezmę kawałek. I szynkę też, kupisz sobie nową. Aha, przyniosłam wam rybę trzeba umieć się dzielić!

Z każdą wizytą jej apetyt rósł. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.

Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż wpadniemy się ogrzać. Zrobisz nam kawę?

Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już grzebała w lodówce, wyciągając dżem, ser, ciastka, a jej przyjaciółka rozsiadała się wygodnie przy stole.

Czułam się jak obca we własnym domu. Mąż tylko wzruszał ramionami to mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszczem. To nie była pomoc ani troska to była bezczelna okupacja.

Więc opracowałam plan. Delikatny, ale skuteczny. Następnego dnia zabrałam koleżankę Magdę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w całej Warszawie i bez zapowiedzi pojawiłyśmy się u Danuty.

Dzień dobry, byłyśmy w pobliżu, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy sushi spróbujcie! uśmiechnęłam się, wręczając jej tackę.

Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.

Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co tu macie dobrego mówię, kierując się w stronę jej lodówki.

Wyjmuję kaszę gryczaną, sałatkę jarzynową, sernik wszystko ląduje na stole. Magda już chichocze.

Danusiu, nie macie nic przeciwko? Przecież przyniosłyśmy wam sushi, to normalne, iż się wymieniamy, prawda? dodaję z udawaną niewinnością.

Danuta zastygła w bezruchu. Bez słowa. Zrozumiała. Zrozumiała, jak to jest, gdy ktoś wdziera się do twojego domu.

Wyszłyśmy, dziękując za gościnę i obiecując rychły powrót.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Jej wizyty są rzadsze, dyskretne. Przynosi choćby to, co naprawdę lubimy. Zero ryb. Czasem nie trzeba kłótni. Wystarczy pokazać komuś lustro.

**Dzisiejsza lekcja:** Czasem najlepszą obroną jest odbicie cudzych zachowań jak w zwierciadle. I odrobina polskiej przebiegłości.

Idź do oryginalnego materiału