Na starość zaskoczony losem: Jak wychowanie dzieci wpływa na nasze życie?

polregion.pl 3 dni temu

Człowiek, który wychował trójkę dzieci, nigdy by nie pomyślał, iż starość przywita w domu spokojnej starości. Dopiero pod koniec drogi przekonujesz się, czy dobrze wykonałeś swoje zadanie.

Władysław Nowak patrzył przez okno swojego nowego „mieszkania” — domu opieki w małym śląskim miasteczku Bytomiu — i nie mógł uwierzyć, iż życie przyprowadziło go właśnie tutaj. Za oknem sypał śnieg, przykrywając ulice puchową kołderką, a w sercu starszego pana panowała lodowata pustka. Ojciec trójki dzieci nigdy nie wyobrażał sobie, iż schyłek życia spędzi samotnie, wśród obcych ścian. Kiedyś jego życie było pełne blasku: przytulny dom w centrum miasta, kochająca żona Halina, trójka wspaniałych dzieci, śmiech i dostatek. Pracował jako inżynier w hucie, miał samochód, duże mieszkanie, a przede wszystkim — rodzinę, z której był dumny. Teraz wszystko to wydawało się odległym snem.

Władysław i Halina wychowali syna Jacka oraz dwie córki — Kingę i Bożenę. Ich dom zawsze tętnił życiem, ciągnęli do niego sąsiedzi, przyjaciele, znajomi z pracy. Starali się dać dzieciom wszystko: edukację, miłość, wiarę w dobro. Ale dziesięć lat temu Halina odeszła, zostawiając Władysława z niegojącą się raną w sercu. Wtedy jeszcze miał nadzieję, iż dzieci staną się jego podporą, ale czas pokazał, jak bardzo się mylił.

Z biegiem lat Władysław stał się swoim dzieciom niepotrzebny. Jacek, najstarszy, wyjechał do Norwegii zaraz po studiach. Tam się ożenił, założył rodzinę, zrobił karierę jako projektant. Raz do roku przysyłał krótką wiadomość, czasem przyjeżdżał, ale w ostatnich latach kontakty były coraz rzadsze. „Praca, tato, sam rozumiesz” — mówił, a Władysław kiwał głową, chowając ból.

Córki mieszkały w Bytomiu, ale ich życie pochłonął wir codzienności. Kinga miała męża i dwójkę dzieci, Bożena — karierę i wieczny brak czasu. Dzwoniły raz na miesiąc, czasem wpadły na chwilę, ale zawsze się spieszyły: „Tato, wybacz, tyle na głowie”. Władysław patrzył przez okno, gdzie przechodnie nieśli do domów choinki i prezenty. 23 grudnia. Jutro Wigilia, a także — jego urodziny. Pierwsze urodziny, które spędzi sam. Bez życzeń, bez ciepłych słów. „Jestem nikomu niepotrzebny” — szeptał, zamykając oczy.

Przypominał sobie, jak Halina dekorowała dom na święta, jak dzieci śmiały się, rozpakowując prezenty. Wtedy ich dom był pełen życia. Teraz cisza przytłaczała, a serce ściskał smutek. „Gdzie popełniłem błąd?” — myślał Władysław. „Z Haliną dawaliśmy im wszystko, a teraz jestem tu, jak zapomniana walizka”.

Następnego dnia dom opieki ożył. Dzieci i wnuki przyjeżdżały po swoich starców, przywoziły smakołyki, śmiały się. Władysław siedział w swoim pokoju, wpatrując się w stare rodzinne zdjęcie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Drgnął. „Proszę!” — powiedział, nie wierząc własnym uszom.

„Wesołych Świąt, tato! I stu lat!” — rozległ się głos, od którego Władysławowi ściśW drzwiach stał Jacek, trzymając w rękach ogromnego karpia w folii i rozpływając się w szerokim uśmiechu, jakby odrobina norweskiego śniegu przykleiła mu się do rzęs.

Idź do oryginalnego materiału