Na starość mój syn przestał ze mną rozmawiać. Znów wrócił do kobiety, która już raz złamała mu serce.
Każda matka pragnie dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. Chce, by miało u boku kogoś bliskiego, by praca dawała mu radość, a życie płynęło bez bólu i rozczarowań. Ale jak to często bywa, dzieci nas nie słuchają. Popełniają te same błędy, wpadają w te same pułapki. Tak stało się z moim starszym synem. Po rozwodzie wydawało się, iż wszystko zrozumiał. A potem… znów ten sam krok w przepaść.
Kiedy jako młodzieniec wrócił po studiach, poznał dziewczynę o imieniu Kasia. Nasze małe miasteczko na Kujawach gwałtownie doniosło mi plotki – ma złą sławę, mnóstwo chłopaków, ciągłe awantury z rodzicami. Ale postanowiłam dać jej szansę. W końcu jestem matką. Spotkanie z Kasią miało mi pomóc zrozumieć, kim jest ta, która zawładnęła sercem mojego chłopca.
Wyszorowałam mieszkanie do połysku, ugotowałam rosół, nakryłam do stołu. A ona przyszła… żując gumę, z wyzywającym spojrzeniem i butnym zachowaniem. Ani „dzień dobry”, ani szacunku w słowach. Pozostawiła wrażenie kogoś, komu na innych kompletnie nie zależy.
Wielu pytało mnie wtedy: „Halina, nie widzisz, w co się pakuje?”. Widziałam. Oczywiście, iż widziałam. Ale Bartek był wtedy zaślepiony. Miesiąc później już składali papiery w USC. Rodzice Kasi sfinansowali wszystko. Milczałam. Miałam nadzieję, iż miłość ją zmieni.
Lecz cudu nie było. Kasia nie gotowała, nie sprzątała, zamawiała jedzenie na wynos, a gdy syn był zmęczony – urządzała histerie. Biegł do mnie, płakał, pił herbatę i znów wracał do niej. Aż w końcu się rozstali. Cicho. Bez awantur. Po pół roku.
Widziałam, jak cierpiał. Zamykał się w sobie. Milczał. Unikał rozmów. I ja – znów jako matka – próbowałam mu pomóc. Poznałam go z córką mojej dawnej przyjaciółki. Mądra, dobra, spokojna. Nie piękność, ale z duszą i sercem. Zaczęli się widywać, spacerowali, śmiali się, snuli plany. Już wyobrażałam sobie, jak będę niańczyć ich dzieci. Ale…
Kasia wróciła.
Najpierw dzwoniła. Potem przyjeżdżała. W końcu Bartek znów zaczął znikać. Pewnego dnia poszedł do tej dziewczyny – tej, która pomogła mu stanąć na nogi – i powiedział, iż są „zbyt różni”. A tydzień później oznajmił mi, iż znów się żeni. Z Kasią.
Nie wierzyłam własnym uszom. Pytałam: „Po co? Przecież już to przeżyłeś! Wiesz, jak to się skończy”. On tylko milczał. A gdy zebrał się na odwagę, zadzwonił i rzucił: „Mamo, nie przyjeżdżaj na wesele. Wiem, jak ją traktujesz. Nie chcę psuć nikomu dnia”.
Odmówił mi. Mnie – matce, która nie spała nocami, która trzymała go za rękę, gdy nie miał siły wstać z łóżka. Dla kogo? Dla tej, która już raz go złamała. Dla tej, której choćby własni rodzice nie potrafią usprawiedliwić.
Nie poszłabym. Wiedziałam to. Ale usłyszeć to… to jak dostać policzek.
Teraz często myślę: miałam dwóch synów. A teraz mam jednego. Choć obaj żyją. Tylko jeden z nich sam wyrzucił mnie ze swojego życia. I za co? Za to, iż byłam szczera? Za to, iż chciałam uchronić go przed cierpieniem?
Mówią, iż nie wolno rezygnować z dzieci. Bez względu na wszystko. Ale co robić, gdy to dziecko samo cię wymazuje, ignoruje, odtrąca? Gdy twoje słowa, twoja troska – to tylko balast, który zrzuca jak niepotrzebny bagaż?
Nie przeklinam. Nie złoszczę się. Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona czekaniem, aż w końcu otworzy oczy. Zmęczona nadzieją, iż pewnego dnia powie: „Mamo, miałaś rację”. Już nie czekam. Mój młodszy syn jest przy mnie. Pomaga, dzwoni, przyjeżdża. Ma rodzinę, ma sumienie.
A Bartek? Bartek ma tylko Kasię.