Myszki Maszy i ich przygody

polregion.pl 6 dni temu

Zosia i jej myszki

Prowadzę swój blog, jestem psychologiem i piszę o sobie. Kilka tygodni temu poznałam dziewczynkę, która siedziała na ławce w parku i karmiła gołębie bułką. Była bardzo rozmowna. Gdy zobaczyłam ją po raz trzeci, zrozumiałam, kogo mi przypomina – mnie samą.

Rodzice się rozstali, mama wyszła za mąż i wyjechała za granicę, a tata mieszka z inną panią (tak mówi Zosia, tak ma na imię dziewczynka). U taty i Aliny urodził się chłopiec, nazwali go Kacper.

Patrzyłam na tę malutką istotę i widziałam siebie. Jak mogę jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści lat nie pisała takich samych smutnych postów?

– Zosiu, pracuję w ***, chcesz nauczyć się rysować?
– Tak! – skinęła entuzjastycznie głową.

Poszłam z nią do domu i zaproponowałam zmęczonej kobiecie, by Zosia zaczęła przychodzić do naszej pracowni. Udawałam, iż nie wiem, iż to macocha.

– To zupełnie darmowe, potrzebna tylko zgoda rodziców – skłamałam.
– Ja nie jestem jej matką, ale dobrze, mój mąż wróci i porozmawiamy.

Następnego dnia Zosia przyszła do nas. Staram się delikatnie kierować jej talentem – naprawdę świetnie rysuje, a jeszcze lepiej śpiewa. Dogadałam się z kolegami i teraz Zosia może brać udział we wszystkim, gdzie tylko jest miejsce.

Nie mówcie mi, iż to niemożliwe. jeżeli naprawdę chcesz, wszystko się uda.

Chcę dać jej to, czego mnie brakowało – poczucie, iż jest ważna, iż nie jest tylko dodatkiem, który nagle stał się nikomu niepotrzebny.

Zaczęłyśmy się do siebie zbliżać. Ojciec i macocha myślą, iż jestem pedagogiem społecznym przydzielonym do ich dziecka.

Naiwni? A może po prostu obojętni?

Pewnie to drugie. Zosia to pozostałość po przeszłości mężczyzny – co z nią zrobić? Trzeba znosić. Mama się wycofała, przysyła pieniądze, ubrania, przyjeżdża raz w roku, ale nie zabiera jej ze sobą.

Dlaczego? Bo ma męża, który nie chce obcych dzieci – on ma mieć swoje.

A tata? No niby kocha Zosię… Wielki bohater, dźwiga ten „krzyż”.

Dla mnie Zosia jest cudowna. Dla innych dzieci, dla nauczycieli w ośrodku też. Nie wiem, jaka jest w domu. Może nieznośna, może złośliwa, bo czuje się jak zbędny bagaż.

Jak ja.

– Ala, czemu nie wyjdziesz za Marcina?
– Co? O czym mówisz? – spojrzałam na nią zdumiona.
– Noooo… – wzruszyła ramionami. – Wszyscy widzą, iż cię kocha, a ty taka… Królowa Śniegu…

W *** pracuję z powołania, można powiedzieć. No cóż, leczę siebie, próbuję. Ale sama sobie nie potrafię pomóc. Założyłam ten blog, odważyłam się opowiedzieć wszystko, bo potrzebuję pomocy. Rzucam się, by ratować innych, ale nie może siebie.

W Zosi zobaczyłam tę małą dziewczynkę, której tak bardzo brakowało pomocy.

Próbowałam, naprawdę. Chciałam ułożyć relacje z obiema moimi rodzinami. Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra… adekwatnie to wcale nie siostra. Oni… Pewnego dnia tata zebrał się na odwagę i powiedział mi, żebym nie dzwoniła, nie przychodziła i nie pisała.

– Ania nie chce – powiedział, unikając mojego wzroku. Miałam wtedy trzynaście lat, ostre kolana, duże dłonie na wątłych nadgarstkach – jak kleszcze kraba. Wydawało mi się, iż mam wielką żabią paszczę i wyłupiaste oczy. Byłam najbrzydszym dzieckiem na świecie. Kimś takim jak można pokochać?

– Tato… ale ja jestem twoją córką, a Ania córką twojej żony – próbowałam się odezwać.
– Rozumiesz, ona przechodzi trudny okres, choćby chodziliśmy z nią do psychologa. Musimy ją otoczyć miłością, rozumiesz?
– Tak, tato. Jasne.

Mama, ojczym i brat żyli swoim życiem. Śmiali się z dowcipów, ale milkli, gdy wchodziłam do pokoju. Oni tylko udawali, iż cieszą się na mój widok, ale widziałam, iż mój widok ich męczy.

Zawsze byłam sama.

Ale tak bardzo chciałam, żeby ktoś mnie zauważył, otoczył miłością.

Tata powiedział, iż Ania słabo się uczy. Więc ja musiałam mieć same piątki, by zobaczył, iż jestem lepsza, iż nie sprawiam problemów.

Nie zauważył.

Postanowiłam zostać psychologiem. Może wtedy doceni.

Nie docenił. Po prostu zniknął.

Przez całe życie starałam się wszystkim przypodobać, być wygodna. Byłam idealnym dzieckiem – mama choćby chwaliła się znajomym, jaka jestem zaradna. Gotować, sprzątać, zajmować się Kacprem – wszystko umiałam.

Nie potrafię budować relacji. Bo…

Bo dusiłam swoich mężczyzn miłością, podejrzliwością, zazdrością. Pomagałam innym, ale nie umiałam pomóc sobie.

Wiedziałam, iż nie zostało mnie dość pokochane. Ale jakoś trzeba żyć… i nie umiałam.

Myślałam choćby o dziecku – dla siebie. Ale!

A jeżeli nie będę umiała jej pokochać? Zawsze myślałam, iż to będzie dziewczynka. Kolejna niechciana, zbędna.

Ocknęłam się z zamyślenia.
– Ala, pójdziesz z Marcinem do restauracji?
– Do jakiej restauracji, Zosiu?
– Oj, wymsknęło mi się… On cię zaprosi, udawaj, iż jesteś zaskoczona.
– Dobrze, zgoda.

Marcin faktycznie zaprosił mnie do restauracji, ale wcale się nie boję. Zosia dała mi mały talizman – myszkę z kawałkiem sera. Zrobiła ją na zajęciach. Przyjemnie.

Z Zosią uczę się żyć od nowa. Tak, jak trzeba.

Nie umiem być lekka. Nie umiem flirtować, kokietować, mówić do mężczyzn z „iskrą”. Ale z Marcinem… z Marcinem jest prosto. On niczego ode mnie nie oczekuje.

Siedzimy w małej, przytulnej knajpce z czarno-białymi zdjęciami na ścianach. Za oknem kołysze się latarnia.
– Jak ci tu? – pyta.
– Przyjemnie – biorę łyk wina. Rzadko piję, ale dziś można. – Wiesz, czuję się, jakbym miała szesnaście lat i uciekła z lekcji.
Uśmiecha się.
– Ala – mówi po chwili. – Chciałem ci coś powiedzieć… Nie musisz być silna. Nie dla mnie.

Milczę. Nie dlatego, iż nie wiem, co odpowiedzieć, ale po raz pierwszy od dawna chcę tylko słuchać. Nie tłumaczyć, nie bronić się, nie udowadI w tej ciszy, wśród migoczących płomieni świec i cichego szelestu kroków kelnera, zrozumiałam, iż w końcu odnalazłam to, czego szukałam – siebie.

Idź do oryginalnego materiału