Miałem jedno marzenie. Chciałem, żeby mój dom był naprawdę mój. Nie tylko na papierze, ale tak naprawdę. Żeby wracać wieczorem z pracy i czuć, iż ta cegła, ta ściana, ten zapach drewna w salonie to moje dzieło. Moje i Magdy. A nie... teścia. Na początku to była pomoc – wielkie wsparcie. Bez niego faktycznie byśmy nie ruszyli z miejsca. Kiedy teściowa zaproponowała nam działkę po jej ojcu, byłem wdzięczny. Naprawdę. Teść sam zaproponował, iż pomoże nam przy budowie. I tak powstał dom. Piękny, drewniany, z oknami wychodzącymi na zachód, gdzie latem słońce tonie w polach. Magda mówiła, iż to nasz azyl. Dzieci biegały po ogrodzie, a ja miałem wrażenie, iż jestem w raju, który sam stworzyłem. Ale coś zaczęło się psuć. Jakby w tym domu, między deskami, między cegłami, był ukryty jakiś niewidzialny kredyt. Nie bankowy – emocjonalny. Kredyt wdzięczności. I ktoś właśnie zaczął się upominać o odsetki. Próbowałem się uśmiechnąć – Tylko nie zapomnij, iż to ja ten dom postawiłem. Moimi rękami, moim potem – powiedział teść, opierając się o łopatę, jakby wbijał ją nie w ziemię, tylko we mnie. Zamarłem. Właśnie kończyliśmy porządkować podwórko po zimie. Dzieci bawiły się na huśtawce, Magda podlewała tulipany, a on tak po prostu to rzucił. Bez kontekstu. Bez pytania. Jakby czekał tylko na odpowiedni moment, żeby uderzyć. – Co ty mówisz? – próbowałem się uśmiechnąć, choć czułem, jak coś ściska mi gardło. – Gdyby nie ja, to do dziś byście w bloku mieszkali. A teraz wszystko gotowe – dach, instalacje, fundamenty... choćby okna sam wstawiałem. – Pomagałeś nam. I zawsze byłem ci za to wdzięczny – odparłem spokojnie. – Pomagałem? – zaśmiał się sucho. – Pomoc to jest, jak ktoś przyjdzie na parę godzin i coś zrobi. Ja tu dzień w dzień siedziałem. To ja ten dom stworzyłem, pamiętaj o tym. Magda podeszła, wyczuła napięcie. – Daj spokój, przecież Kamil to wie. Wszyscy ci dziękujemy. – Dziękujecie, dziękujecie... – mruknął i rzucił łopatę na ziemię. – Zobaczymy, jak będziecie pamiętać, kiedy naprawdę będzie trzeba się rozliczyć. Zamilkliśmy. A ja poczułem pierwszy raz, iż coś, co miało być fundamentem naszego życia, może się stać jego ruiną. Coś we mnie pękło Dzieci już spały. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, a atmosfera była gęsta. – Muszę cię o coś zapytać. Na poważnie – powiedziałem, mieszając herbatę, choć dawno ostygła. Podniosła wzrok znad telefonu. Wiedziała. – O to, co tata powiedział? – rzuciła cicho. – Tak. Dlaczego on mówi, iż ten dom jest jego? Westchnęła. Przesunęła kubek z herbatą na bok i splotła ręce na stole. – On tak mówi od lat. To tylko sposób mówienia. Wiesz, jaki jest. Potrzebuje czuć, iż coś znaczy... – To nie był sposób mówienia – przerwałem jej. – On to mówił poważnie. Jakby miał jakieś prawo. Zamilkła. Po chwili dodała: – Może czuje, iż go wykorzystaliśmy... – My?! To chyba ja przez trzy lata zasuwałem w pracy, żeby ten kredyt na materiały spłacić! Gdzie były umowy? Gdzie jakiekolwiek ustalenia? – podniosłem głos. – Przecież ufałeś mu. – Tak. I teraz wygląda na to, iż to był błąd. Spojrzała na mnie z żalem. Ale ja już czułem, jak coś we mnie pęka. Jakby ta wdzięczność, którą nosiłem w sobie tyle lat, zaczęła gnić od środka. – Powiedz mi jedno – dodałem już ciszej. – Czy on od początku planował, żeby ten dom był jego? Magda nie odpowiedziała. Patrzyła w okno. A ja zrozumiałem, iż milczenie może powiedzieć więcej niż tysiąc słów. Poczułem gniew Nie spałem. Chodziłem po domu jak duch, nie mogąc uspokoić myśli. Wyszedłem na ganek i usłyszałem rozmowę teściów. Siedzieli swojej kuchni i rozmawiali w najlepsze, nie wiedząc, iż stoję za rogiem. – On sobie chyba myśli, iż ten dom jest tylko jego – mówił teść z gorzkim śmiechem. – Przestań. Daj im spokój, mają kredyt na ten dom... – szeptała Halina. – A co mnie to obchodzi? Ja im dałem działkę. Ja postawiłem ten dom. Ja wszystko załatwiłem. I co mam teraz? Zero szacunku! – Ale przecież to Magda twoja córka... – Właśnie! I ona teraz staje po stronie tego... chłystka. Jakby zapomniała, kto ją wychował. Nie pozwolę, żeby mnie z niego wyrzucili. Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. Krew zaczęła pulsować mi w skroniach. Wszedłem do kuchni bez słowa. – Słyszałem wszystko – powiedziałem twardo. Zamilkli. Teść patrzył bez cienia skruchy. – Powiedz mi, co ja ci jestem winien? – Nie musisz nic mówić. Ludzie wiedzą. Wystarczy. – odpowiedział chłodno. – Ludzie? Ja nie budowałem domu dla ludzi. Budowałem go dla mojej rodziny. A teraz wygląda na to, iż nie wiem nawet, kto tu jest rodziną, a kto tylko gościem. Odwróciłem się i wyszedłem. Serce waliło mi jak młot. Wiedziałem, iż to już nie tylko niedomówienia. To była wojna. Byłem pionkiem w grze Usiadłem na ławce za domem, kiedy usłyszałem podniesione głosy. Magda wpadła do kuchni jak burza. Nie zamknęli drzwi – słyszałem każde słowo. – Co ty wyprawiasz?! – jej głos był ostry, pęknięty z emocji. – Chcesz rozwalić mi małżeństwo? – Co ty pleciesz? To nie ja zacząłem! – Stefan podniósł ton. – To twój mąż mnie prowokuje. Chodzi i nasłuchuje pod drzwiami jak jakiś szpieg! – Bo mówiłeś rzeczy, których w ogóle nie powinieneś mówić! Że dom jest twój? Że masz do niego prawo?! Co ty sobie wyobrażasz?! – Wyobrażam sobie tyle, iż po tym wszystkim, co zrobiłem, należy mi się coś więcej! – A co ci się należy?! Moje małżeństwo?! Moje życie?! – zadrżał jej głos. – Wychowałeś mnie, a teraz chcesz wszystko zniszczyć? – Wychowałem cię, to prawda. I zawsze starałem się, żebyś miała lepiej niż my z matką. A ty mi się odpłacasz tym, iż stajesz po stronie obcego chłopa? – On nie jest obcy! Jest moim mężem! A ty... ty... Nie poznaję cię. Zapadła cisza. Usłyszałem, jak teściowa zaczęła cicho płakać. A Magda... wyszła. Zobaczyła mnie na ławce i przysiadła się bez słowa. Nie spojrzeliśmy sobie w oczy. Bo może baliśmy się, co w nich zobaczymy. Nie chciałem wracać Kilka dni później spotkaliśmy się u nas w salonie. Atmosfera była jak na pogrzebie. Nikt nie jadł, nikt się nie odzywał. Teść siedział na szczycie stołu z założonymi rękami i kwaśną miną. Teściowa nerwowo popijała herbatę. Magda miała czerwone oczy. A ja czułem się jak gość we własnym domu. – Trzeba uregulować sprawy – odezwał się w końcu teść. – Spisać jakąś umowę. Żeby nie było nieporozumień. – Jaką umowę? – zapytałem szorstko. – No, iż dom jest współwłasnością. Że ja mam w nim część. Magda zamarła. – Nie możesz tak... – Mogę. I muszę. Bo jak mnie kiedyś zabraknie, to chcę mieć pewność, iż moje wnuki będą miały dach nad głową. A nie, iż je ktoś wyrzuci. – Ty serio?! – rzuciłem. – Chcesz zabezpieczyć wnuki, czy siebie?! Wstałem. Spojrzałem na wszystkich. – Dość. jeżeli to ma tak wyglądać, to... ja wychodzę. Trzasnąłem drzwiami. Po raz pierwszy nie wiedziałem, czy chcę wracać. Czułem pustkę Stałem na podjeździe. Patrzyłem na dom, który przez lata był moim marzeniem. Każda belka, każdy listek w ogrodzie... a jednak nic nie czułem. Ani dumy. Ani radości. Tylko pustkę. Jakbym patrzył na piękne zdjęcie czegoś, co nigdy nie było moje. Wyszedłem wtedy z domu, żeby się przewietrzyć. A tak naprawdę... żeby uciec. Przed krzykiem. Przed pretensjami. Przed tą całą farsą, w której grałem główną rolę. Magda wyszła po chwili. – To nie był mój dom – powiedziałem. – To była pułapka. – Nie mów tak... – próbowała coś jeszcze, ale nie dałem jej dokończyć. – Od początku był zbudowany na cudzym fundamencie. I teraz wszystko się sypie. Zamilkliśmy. Nie było już nic do powiedzenia. choćby nie wiem, ile tak staliśmy – minuty? Godziny? A potem... po prostu odszedłem w stronę pola. Za mną został dom, który miał być schronieniem, a stał się polem bitwy. I nie wiem, czy kiedyś wrócę. Kamil, 38 lat Czytaj także: „Dla kochanka moja sypialnia była jak tanie wakacje all-inclusive. Gdy zobaczyłam to zdjęcie, sielanka się skończyła” „Chciałam dorobić do emerytury i dałam się nabić w butelkę. Za naiwność zapłaciłam 40 tysięcy” „Teściowa chce serwować Oli obiadki ze słoiczków i ciągle mnie krytykuje. Jestem dla niej matką gorszego sortu”