Dzisiaj znów pomyślałam, iż nie przyjdziesz…
Gdy Krzysztof wrócił z pracy, rzucił torbę na podłogę i boso wszedł do kuchni:
— Co dziś na obiad? — zapytał zwyczajnym tonem.
Weronika choćby się nie odwróciła.
— Nic. Ale to nieważne. Dziś rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
Krzysztof zastygł.
— Co? Przecież mówiliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nic nowego.
— Po co szukać? — Odwróciła się z uśmiechem. — Jedziemy… do twojej byłej żony, Ewy.
Osunął się na krzesło, jakby ktoś uderzył go w piersi.
— Weronika, ogarniasz, co mówisz?
— Całkowicie. Sam powtarzałeś, iż część mieszkania przez cały czas należy do ciebie. Zaoszczędzimy, znalazłam przedszkole dla Kacpra niedaleko, a i sklepy pod nosem.
Krzysztofowi zabrakło powietrza. Od miesięcy czuł, iż nie panuje nad własnym życiem. Praca przynosiła mniej, inwestycja, na którą liczył, stanęła w miejscu, a pieniędzy było jak na lekarstwo.
Z Weroniką od dawna było pod górkę. Młodsza, wymagająca, przyzwyczajona do luksusu. Kiedyś to pociągało. Teraz tylko męczyło.
Przez długi czas zwlekał, ale w końcu zadzwonił do Ewy.
— Mamy kłopoty. Potrzebujemy gdzieś pomieszkać przez kilka miesięcy.
— To w końcu też twoje mieszkanie, Krzysztof. Jasne, przyjeżdżajcie — odpowiedziała spokojnie.
Gdy przyjechali, Weronika obrzuciła wnętrze krytycznym spojrzeniem.
— Trochę ciemno — rzuciła i w butach przeszła przez pokoje. — Zrobi swoje.
Ewa zniosła wszystko w milczeniu. Ale gdy doszło do kuchni, postawiła warunki:
— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie każdy robi sobie sam. Lodówka wspólna, ale z półkami.
Weronika wpadła w złość:
— Nie zgłosiliśmy się do wojska, żeby żyć według rozkładu!
— A my nie prowadzimy hotelu — odparła Ewa, nie podnosząc głosu.
Następny miesiąc był koszmarem. Weronika czepiała się Ewy, sugerowała, iż to ona powinna się wyprowadzić. Ale Ewa trzymała się twardo. Krzysztof milczał, bo wiedział, iż to wszystko przez niego.
Pewnego dnia Ewa oznajmiła:
— Jadę do rodziców. Odpocznę. Tylko błagam, nie zróbcie tu syfu.
Weronika ledwo kryła radość. A następnego dnia znów zaczęła:
— Zamówiłam projekt od projektantki, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…
Krzysztof eksplodował:
— Oszalałaś?! Nic nie ustalaliśmy. Nie dam ani złotówki!
— A ty kim niby jesteś, żeby tak rozkazywać? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko portfelem, który i tak świeci pustkami.
Wieczorem spakowała torby.
— Wyjeżdżamy z Kacprem do Lublina. jeżeli zechcesz nas odzyskać — przyjedź. I przywieź pieniądze.
Krzysztof wyciągnął kartę i cisnął ją do torby.
— Z synem widuję się w niedziele.
Gdy drzwi się zamknęły, po raz pierwszy od lat odetchnął. Stanął przy oknie i długo patrzył na Wisłę.
Tydzień później wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał wodę w łazience i podbiegł, zapominając, iż ktoś jeszcze jest w domu.
— Przepraszam… — wybełkotał, gdy ją zobaczył.
Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, szepnął:
— Wydaje mi się, iż przez cały czas cię kocham.
— Ja też, Krzysztofie. Ale nie ma drogi wstecz. Chyba iż zacząć od początku.
— Jestem gotowy — wyszeptał.
— Gotowy on… — zaśmiała się cicho. — Czuję, iż znów będę cię utrzymywać. No co, głodny jesteś?
— Na pewno. Od rana nic nie jadłem.
— To obieraj ziemniaki. U nas, między innymi, wszystko robi się samemu.