Dzień miał być idealny. Słońce sączyło się delikatnie przez liście, oblewając złotym blaskiem ustawione krzesła i kwietne łuki. Po raz chyba dziesiąty poprawiałam welon, dłonie drżały mi lekko nie z nerwów przed ślubem z Tomaszem, ale z powodu rozpierającego bólu w piersi, który osiadł tam od kiedy jego rodzina narzuciłała nam warunki ceremonii.
Zero dzieci w orszaku. Żadnych niespodzianek. Żadnych komplikacji. Szczególnie przez Zosię.
Dziesięcioletnia córka Tomasza z poprzedniego związku była cicha i porażająco dojrzała. Pokochałam ją od pierwszego spotkania nie z obowiązku, ale z czułością kobiety, która zna smak porzucenia. Jej matka odeszła, gdy Zosia miała cztery lata. Wychowywał ją Tomasz wraz z pomocą matki, Haliny.
Gdy zaręczyliśmy się z Tomaszem, sądziliśmy, iż połączenie naszych światów będzie proste. Pomyliliśmy się.
Jego rodzina uwielbiała go: świetny prawnik, złoty chłopiec konserwatywnego klanu, miał poślubić kobietę wpasowaną w ich wzorzec doskonałości. Ja, nauczycielka z robotniczej rodziny, nigdy się nie wpasowałam. Ale starałam się. Gdy mówili zachowajmy formalny ton, chowałam żarty. Gdy narzekali na listę gości, skreślałam przyjaciół. Gdy oświadczyli, iż Zosia nie powinna uczestniczyć w ceremonii, uśmiechnęłam się i skinęłam głową podczas gdy serce pękało. Nie spodziewałam się jednak, iż Zosia to zauważy.
Rankiem ślubnego dnia, gdy zamęt przygotowań sięgał zenitu, stanęła w drzwiach garderoby. W prostej granatowej sukience, z uczesanymi włosami, trzymała coś w dłoni. Ciociu Ewo szepnęła wchodząc. Odwróciłam się z na wpół zrobionym makijażem, walcząc z zalewem emocji. Wyglądasz pięknie, Zosieńko. Podeszła i podała mi złożoną kartkę. Napisałam coś… dla ceremonii. Uklękłam, biorąc kartkę. Skarbie, program jest już ustalony, nie sądzę że… Wiem przytaknęła. Ale czy mogę przeczytać?… Dla ciebie? Ścisnęło mi się gardło. Oczywiście. Wzięła głęboki oddech i zaczęła cicho czytać:
Kochana Ciociu Ewo,
Nie musiałaś mnie kochać. Nie jestem twoją córką. Ale pokochałaś. Uczyłaś mnie zaplatać warkocze, tłumaczyłaś zadania z matmy i kładłaś do łóżka, gdy Tato pracował. Opowiadałaś bajki, gdy sama ledwo trzymałaś się na nogach. Zawsze zostawiałaś mi ostatnie ciastko. Chciałam po prostu powiedzieć dziękuję. Dziś jest dzień twojego ślubu z Tatą, ale dla mnie ty też jesteś moją rodziną. Kocham cię.
Zosia.
Łzy napłynęły mi do oczu. Przytuliłam ją mocno. To zmieniło wszystko.
Gdy ceremonia się rozpoczęła, szłam w stronę ołtarza z bukietem, ukrywając drżenie uśmiechu. Tomasz promieniał był wystraszony, dumny i tak przystojny, iż nogi się pode mną uginały. Kapelan zaczął mówić. Nagle Halina, jego matka, powoli podniosła się z pierwszego rzędu. Proszę o głos! oznajmiła. Cisza opadła na zebranych. Wszyscy obrócili głowy. Zadrżałam, czując wagę kwiatów w dłoniach. Halina podeszła pewnie, trzymając za rękę stanowczą jak nigdy Zosię. Wiem, iż to nie było w planach głos jej dźwięczał wyraźnie, choć brzmiał ciężko. Ale popełniliśmy błąd. Zosia ma coś do powiedzenia. I szczerze? Wszyscy musimy to usłyszeć.
Zosia wystąpiła naprzód z mikrofonem, kartka drżała w jej małej dłoni. Tomasz spojrzał zaskoczony. Ścisnęłam jego dłoń.
Zosia zaczęła czytać. To był ten sam list ale teraz zabrzmiał mocniej, czysto i autentycznie.
Po chwili w tłumie zaczęła rozchodzić się zmiana jak powiew wiatru w zbożu. Ludzie płakali. Dyszkretnie. choćby Halina. Tomasz rozchylił ułupna, jakby chciał coś powiedzieć. Ja jednak patrzyłam już tylko na Zosię. Nie dbając o protokół, wyciągnęłam do niej ramię i przyciągnęłam między nas. Chcesz stanąć przy nas? szepnęłam. Skinęła twarzą roziskrzoną uśmiechem.
Czy kontynuujemy? uśmiechnął się kapelan.
Dalsza część toczyła się według planu, ale coś się zmieniło. Nie wychodziłam tylko za Tomasza. Stawałam się częścią czegoś większego. Rodz
Dziś, kiedy już wszyscy zasnęli w ciasnym, wynajętym domku w lesie, przytulona do Jakuba i nadsłuchując cichego oddechu Lilki w sąsiednim pokoju, czułam, iż ta łezka w oku Jakuba i uśmiech, który nigdy nie schodzi z moich ust, to najpiękniejszy początek wesołego chaosu naszej szczęśliwej rodziny.