Serio.
Nie mam brudu pod paznokciami, nie mieszkam w chlewie. Po prostu uważam, iż życie jest zbyt krótkie, by codziennie ganiać z mopem po mieszkaniu.
Sprzątam raz w tygodniu — dokładnie. Kurz znika, podłogi są czyste, rzeczy są na swoich miejscach. Nie trzymam zbędnych rzeczy, nie znoszę gratów. Ale nie, nie myję podłóg codziennie. Wolę wyjść na spacer po parku w Krakowie. Spotkać się z koleżanką w kawiarni na Kazimierzu. Iść do kina w Nowohucie, na koncert na Rynku, na wystawę w muzeum. Oddychać.
A moje koleżanki? Kiedy się dowiedziały, zaśmiały się i nazwały mnie „brudasem”. W żartach — ale jednak.
Nie odpowiedziałam. Bo mnie to nie ruszyło. Bo wiem jedno:
lepiej być szczęśliwą osobą w nieidealnie wysprzątanym mieszkaniu niż nieszczęśliwą perfekcjonistką w sterylnej pustce.
A Wy? Zgadzacie się?
Czy dla Was mop ma pierwszeństwo przed życiem?