Moje dzieci o mnie zapomniały: pomóżcie, albo sprzedam wszystko i zamieszkam w domu spokojnej starości

newsempire24.com 3 tygodni temu

Moje dzieci o mnie zapomniały: albo pomagajcie, albo sprzedam wszystko i wyjadę do domu spokojnej starości

Serce pęka mi z bólu i samotności. Zmęczyłam się walką w pojedynkę, gdy moje dorosłe dzieci, dla których poświęciłam wszystko, choćby o mnie nie pamiętają. Postawiłam im ultimatum: albo zaczną mi pomagać, albo sprzedam cały majątek i wyjadę do domu spokojnej starości, gdzie ktoś się mną zaopiekuje.

Z mężem, Stanisławem, poświęciliśmy życie naszym dzieciom — synowi Tomaszowi i córce Katarzynie. Byli naszym szczęściem, długo wyczekiwanymi dziećmi, dla których odmawialiśmy sobie wszystkiego. Oszczędzaliśmy na sobie, by mieli najlepsze zabawki, ubrania, wykształcenie. Może zbytnio ich rozpieszczaliśmy, ale to z bezgranicznej miłości, z pragnienia, by dać im to, czego sami nie mieliśmy w młodości.

Najlepsi korepetytorzy, prestiżowe uczelnie w Warszawie, wyjazdy za granicę — płaciliśmy za wszystko. Dumna byłam z naszej rodziny, uważałam ją za wzór. Pracowaliśmy ciężko, by dzieci nie zaznały niedostatku, by ich życie było lepsze od naszego. Wtedy wierzyłam, iż będą nam wdzięczni.

Gdy Katarzyna wyszła za mąż i spodziewała się dziecka, mój świat się zawalił: Stanisław nagle zmarł na zawał serca. Ledwie przeżyłam tę stratę — był moją podporą, drugą połową. Ale trzymałam się dla córki, wiedząc, iż potrzebuje mojego wsparcia. Oddałam Katarzynie mieszkanie w centrum Krakowa, które dostałam od rodziców. Gdy Tomasz się ożenił, przekazałam mu dwupokojowe mieszkanie po teściowej. Dzieci miały dach nad głową, ale nie śpieszyłam się z formalnym przepisaniem nieruchomości.

W zeszłym roku przeszłam na emeryturę. Dawno powinno to nastąpić, ale zwlekałam do ostatniej chwili. W wieku 74 lat pracowałam lepiej niż niejeden młody, ale zdrowie zaczęło szwankować. Siły topniały, a bóle stawów i serca stawały się nie do wytrzymania. Czułam, jak życie wymyka mi się z rąk.

Mój starszy wnuk, Jakub, poszedł już do szkoły, a Tomasz niedawno doczekał się potomka. Pomagałam z Jakubem, gdy tylko mogłam, ale na drugiego wnuka nie miałam już sił. I nikt nie prosił mnie o pomoc. A sama już nie dawałam rady. Gdy dzwoniłam do dzieci i prosiłam choćby o najmniejszą pomoc — przywiezienie zakupów, pomoc w sprzątaniu — znajdowali tysiąc wymówek: praca, sprawy, zmęczenie.

Widywaliśmy się tylko od święta. Resztę czasu spędzałam sama, zmagając się z codziennością, mimo osłabienia i bólu. Pewnego dnia upadłam w kuchni i nie mogłam wstać. Gdyby nie sąsiadka Halina, która wezwała pogotowie, umarłabym tam, na zimnej podłodze. W szpitalu czekałam na dzieci, ale tylko powiedzieli: “Mamo, jesteśmy w pracy, nie możemy”. Gdy przyszedł czas wypisu, poprosiłam Katarzynę, by po mnie przyjechała, ale odparła zimno: “Weź taksówkę, nie jesteś przecież dzieckiem”.

Gdy tylko mnie wypisali, skontaktowałam się z lokalnym ośrodkiem pomocy społecznej. Poprosiłam, by znaleźli dobry dom spokojnej starości i sprawdzili koszty pobytu. Zmęczyłam się byciem ciężarem, zmęczyłam się obojętnością. Chciałam żyć tam, gdzie ktoś się mną zaopiekuje.

Gdy dzieci w końcu przyjechały, zebrałam resztki sił i powiedziałam: “Albo zaczniecie mi pomagać, albo sprzedam mieszkania i wyjadę do domu spokojnej starości. Starczy mi pieniędzy”. Katarzyna wybuchnęła: “Szantażujesz nas? Chcesz zostawić nas bez dachu nad głową? Mamy kredyty, dzieci, problemy, a ty myślisz tylko o sobie!” Jej słowa ciąły jak nóż. Dałam im wszystko, a oni nie potrafią podać mi choćby szklanki wody?

Byłam zgnieciona ich reakcją, ale ich obojętność tylko utwierdziła mnie w postanowieniu. Nie proszę wiele — tylko odrobinę troski, na którą zasłużyłam. ale oni niczego nie zrozumieli. Nie chcę dożywać dni w czterech ścianach, czując się niepotrzebna. Nie wiem, co będzie dalej, ale innego wyjścia nie widzę. Może to brzmi jak groźba, ale to moja ostatnia szansa na godną starość.

Idź do oryginalnego materiału