Moja córka wstydziła się nas za wiejskie pochodzenie i nie zaprosiła na ślub…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo pochodziliśmy ze wsi. I nie zaprosiła nas na swój ślub…

Ja i mój mąż zawsze żyliśmy skromnie, ale uczciwie. Mieliśmy własny dom, ogród, krowy, codzienne obowiązki – całe nasze życie podporządkowane było jednemu celowi: wychować naszą jedyną córkę na dobrego człowieka. Dla niej byliśmy gotowi na wszystko. Wszystko, co najlepsze – dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie gorszy niż u miejskich? Oczywiście. Zdjęlibyśmy z siebie ostatnią koszulę, byle tylko miała to, co inni. Dorastała piękna i bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my tylko się cieszyliśmy – będzie miała Wika lepszy los niż my.

Mąż, dzięki dawnym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na państwowym. Byliśmy z tego dumni jak z własnego zwycięstwa. Wspieraliśmy ją, jak tylko mogliśmy – pieniędzmi i dobrym słowem. Każdy jej przyjazd do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajek: praca w biurze, narzeczony z dobrego domu – Marek, syn przedsiębiorcy. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my tylko myśleliśmy: oby już ten ślub…

Lata mijały, ale oficjalnego oświadczenia nie było. Mąż w końcu nie wytrzymał: „Zaproś Marka w odwiedziny, choć się poznamy!”. Zawahała się, tłumacząc się brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzewaliśmy, iż coś jest nie tak. Pewnego dnia postanowiliśmy z mężem: pojedziemy do Warszawy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy słodycze, ubrali się odświętnie i ruszyliśmy w drogę.

Dom okazał się przepiękny. Kamień, szkło, ochrona. Powitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprosił do środka. Luksus jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie oczy odwrócić, aż zaproszono nas do salonu. Wtedy zobaczyłam. Na stole – duże, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Wika. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

— A wy, tak w ogóle, dlaczego nie przyjechaliście na wesele? — niespodziewanie zapytał Marek.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że choćby nie wiedzieliśmy? Wtedy weszła ona. Wika. Jej twarz zesztywniała, usta zadrżały. Skinęłam, żeby wyszła ze mną porozmawiać. Najpierw bełkotała coś niewyraźnie, ale w końcu się przyznała:

— Nie zaprosiłam was… bo… pochodzicie ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to zwykli wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce jak nóż. Jak to możliwe? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy harowaliśmy bez dnia wolnego, żeby miała przyszłość?

— A Marek? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — On wiedział?

— Tak. Chciał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

Oto i wszystko. Byliśmy jej wstydem, który ukryła. choćby nie dała nam szansy, by być przy niej w najważniejszym dniu życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła, po prostu nas wymazała.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w sercach – pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od ciebie odwraca? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie było na próżno? Że nie wychowaliśmy obcej osoby?

Od tamtej pory Wika nie dzwoni. My też milczymy. Nie z powodu urazy – goryczy. Tylko dlatego, iż nie wiemy, co powiedzieć komuś, kto tak łatwo nas zdradził.

Czasem największym bólem nie jest odrzucenie przez obcych, ale przez tych, dla których poświęciliśmy wszystko.

Idź do oryginalnego materiału