Moja córka wstydziła się nas, bo pochodzimy z wioski. Nie zaprosiła nas na ślub…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I nie zaprosiła na swój ślub…

Zawsze żyliśmy skromnie, ale uczciwie. Nasz dom, ogródek, krowy, codzienne obowiązki – całe nasze życie kręciło się wokół jednego celu: żeby nasza jedyna córka wyrosła na porządnego człowieka. Dla niej gotowi byliśmy na wszystko. Wszystko, co najlepsze, było dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie odstawać od miejskich? Oczywiście. Z siebie zdzieraliśmy, byle tylko ona miała wszystko jak ludzie. Rosła piękna i bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my się tylko cieszyliśmy – nasza Weronika będzie miała inną przyszłość niż my.

Mój mąż, dzięki starym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na państwowym. Dumą nas rozpierało. Wspieraliśmy ją, jak mogliśmy – i złotówkami, i dobrym słowem. Każdy jej przyjazd do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajek: praca w biurze, adorator z dobrej rodziny – Adam, syn biznesmena. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my tylko myśleliśmy: oby już ten ślub…

Lecz lata mijały, a oficjalnego oświadczyn nie było. Pewnego dnia mąż nie wytrzymał: „Zaproś Adama do nas, niech się choć poznamy!”. Wymigiwała się, tłumacząc się brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. W końcu postanowiliśmy z mężem – pojedziemy do stolicy sami. Adres znaleźliśmy w starych dokumentach. Kupiliśmy słodycze, włożyliśmy odświętne ubrania i w drogę.

Dom okazał się przepiękny. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprowadził do środka. Bogactwo jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie oczy podziać, aż zaproszono nas do salonu. I wtedy zobaczyłam to. Na stole – duże, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Weronika. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ziemia ucieka spod nóg.

— A wy, tak nawiasem mówiąc, czemu nie przyjechaliście na wesele? — nagle zapytał Adam.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że w ogóle nie wiedzieliśmy? Wtedy weszła ona. Weronika. Jej twarz zesztywniała, wargi zadrżały. Skinęłam, żeby wyszła ze mną porozmawiać. Najpierw bełkotała coś niewyraźnie, ale w końcu się poddała:

— Nie zaprosiłam was… bo… jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to prości wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy poświęciliśmy dla niej wszystko? Którzy harowaliśmy bez weekendów, żeby miała przyszłość?

— A Adam? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — Wiedział?

— Tak. On chciał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

Oto jak. Jesteśmy wstydem, który ukryła. choćby nie dała nam szansy, by być w najważniejszym dniu jej życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła, po prostu wymazała.

Wyjechaliśmy tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w duszy – pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od nas odwróciło? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie było na próżno? Że nie wychowaliśmy obcej osoby?

Od tamtej pory Weronika nie dzwoni. My też milczymy. Nie z powodu urazy – goryczy. Tylko dlatego, iż nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału